niedziela, 17 sierpnia 2014

Żądza Ostatnia.

"Jeśli stracisz nagle wszystko,
Odnajdziesz samego siebie,
Gdy miłość dotrze do twojego serca."



Rok 2016, Marzec.

     - Zbyszku, wyjeżdżam. - Doskonale pamiętasz, jak przyszła do ciebie po ostatnim meczu o brązowy medal Plusligi w sezonie 2014/15, usiadła obok na kanapie, przytuliła się i wyszeptała, że wyjeżdża razem z Piotrem, którego poznała w grudniu. Zabolało okropnie. Tak jakby ktoś umyślnie wbił w twoje plecy ostry nóż, dodatkowo wwiercając się nim w kręgi, powodując przeszywający ból, którego pozbyć się nie byłeś w stanie, ba!, nadal nie jesteś, chociaż od tamtego czasu minął rok, Marina zamieszkała razem z niejakim Kowalskim w Niemczech, a ty znów zostałeś pozostawiony samemu sobie. Jastrzębska hala pozwalała ci choć na chwilę poczuć się szczęśliwym, gdy pracowałeś katorżniczo na treningach, czy rozgrywałeś pojedynki z kolejnymi drużynami. Jedynie tam mogłeś poczuć, że nie zostałeś ze wszystkim sam, że każda napotkana osoba chce dla ciebie jak najlepiej, że wszyscy w jakimś stopniu się o ciebie martwią. To było chyba jedyne miłe uczucie podczas upływającego czasu. Może jedynie rzadkie spotkania z Włoszką przysparzały ci tyle samo albo i więcej radości oraz szczerego uśmiechu na twarzy. Zdecydowanie więcej było jednak chwil, gdy musiałeś radzić sobie z rzeczywistością całkowicie sam, a okazanie słabości i wyciągnięcie dłoni o pomoc nie było zgodne z twoim usposobieniem. Przecież Zbigniew Bartman nie okaże swojej słabości.
     Kroczysz po pustej gdańskiej plaży. Jest już późny wieczór. Na niebie rozbłyska milion maleńkich światełek zwanych pozornie gwiazdami, które święcą. Korzystasz z wolnego wieczoru, który dostaliście po wygranym meczu z miejscową drużyną. Inni świętują sukces w jakimś lokalu, oblewając go alkoholem. Jesteś głupi. Powinieneś przecież robić to co inni, mówi ci jedna strona twojej podświadomości. Druga natomiast twardo trzyma się przy tym, że to właśnie w samotności odpowiednio przeżyjesz ten minimalny sukces oraz wreszcie przemyślisz, jak powinno wyglądać twoje życie po stracie Diany, Mariny. Straciłeś je obie, mimo że tylko jedna z nich odeszła. Druga po prostu znalazła swoje szczęście, za to nie możesz być na nią zły, nie możesz żywić urazy, że jest szczęśliwa. Tak przynajmniej uważasz. Musi być szczęśliwa z tym parszywym typem, skoro przestała nawet dzwonić, mówisz sobie w myślach. Brakuje ci jej. Brakuje tych wspólnych wieczorów na kanapie, gdy pozwalała położyć ci głowę na jej kolanach i delikatnie mierzwiła twoją fryzurę. Uwielbiałeś te chwile, ponieważ pozwalały ci przestać myśleć, odpłynąć gdzieś daleko do innej rzeczywistości i zaszyć się tam na długie godziny. A Ona po prostu była obok. Pomagała, wspierała, aż w końcu zostawiła. Podleczyła i porzuciła.
     Siadasz na zimnym piasku, wzrokiem wpatrujesz się w gwiazdy. Są takie jak człowiek. Każda z pozoru wygląda tak samo, ale jej wnętrze, sposób powstania czy cel jest unikatowy. Niekiedy łączą się w konstelacje. Tak jak ludzie łączą się w pary, paczki, grupy. Chciałbyś kiedyś odnaleźć tą swoją gwiazdę i zobaczyć z czym, z kim jest połączona. Czy masz jeszcze jakiekolwiek szanse na znalezienie takiej konstelacji na Ziemi? A co, jeśli swojej konstelacji nie znajdziesz już nigdy? Co, jeśli straciłeś szansę na to, by być szczęśliwy już do śmierci? Co, jeśli wyjazd Mariny przekreślił wszystko, co życie dla ciebie zaplanowało? Nienawidzisz gdybać. Jednak czy w obecnej sytuacji masz szansę robić co innego? Nie. Po dłuższej chwili zbierasz się z miejsca, poprawiasz kurtkę i ruszasz w drogę powrotną. Nigdy nie bałeś się ciemności, przemierzani miasta o zmroku, czy przebywania w pomieszczaniach z wyłączonym światłem. Szczególnie po śmierci Diany znów nasiliło się w tobie chęć przemierzania miasta, w którym aktualnie gościsz nocami. Dzięki temu myślisz. Myślisz o tym, czy twoje serce czuje coś do Mariny? Czy to przez jej ostatnią nieobecność w twoim życiu cierpisz? Czy zdołałeś się w niej zakochać? Czy Zbyszek mógł znów poczuć się zakochany? Czy kocham? Po powrocie do hotelu układasz się w swoim łóżku i od razu zasypiasz, z samego rana wyruszacie w podróż do Jastrzębia, jednak ty zostajesz w Warszawie.

- Zbyszku?! - Zdziwienie w oczach matki jest zrozumiałe. Zawitać w rodzinnym domu miałeś przecież dopiero po zakończeniu sezonu klubowego. Przytulasz się do niej, jak zwykłeś to robić za starych dobrych czasów, kiedy to byłeś dzieckiem.
- Mamo, nie wiem, co robić - szepczesz cicho w zagłębienie jej szyi, a ona od razu prowadzi cię do salonu, sadza na kanapie, po chwili stawia przed tobą gorącą czekoladę i pyta, o co chodzi. - Chyba się w kimś zakochałem... - powoli wypowiadasz każde słowo, przybliżając rodzicielce sytuację, w jakiej się znalazłeś. Nie omijasz szczegółów i zdarzeń, które miejsce miały jeszcze we Włoszech. Wstydzisz się ich, jednak wiesz, że gdyby nie tamte zdarzenia, nigdy nie wróciłbyś do Diany i nie pokochał jej jeszcze mocniej niż było to przed wyjazdem. Nie kryjesz się z tym, że to Włoszka pomogła ci najbardziej po śmierci żony, że to ona potrafiła zostawić na chwilę całą swoją rzeczywistość, byleby poświęcić ci swój czas i zaopiekować się Tobą. - Nawet nie wiesz, jak mocno brakuje mi ich obu, jak mocno za nimi tęsknię. - Wtulasz się w matkę, jak małe dziecko, które straciło ulubione zabawki i potrzebuje ukojenia. Ty potrzebujesz również tego, żeby powiedziała ci, co masz dalej robić, jak postąpić.
- Dziecko, nie pochwalam twoich wyborów, jednak moje kazania są zbędne - mówi prosto w twoje oczy. - Sam zrozumiałeś, co zrobiłeś źle, jednak gdyby nie pewne wybory, nie byłoby twojego małżeństwa. Jeśli chodzi o Marinę, to mogę powiedzieć ci jedynie tyle. Zdecyduj, czy kochasz ją prawdziwą miłością, czy jedynie tak uważasz. Jeśli już zdecydujesz, to zawalcz - całuje cię w czoło i zostawia samego w salonie.

     Dzisiejszą jak i następną noc spędzasz w rodzinnym domu, który pozwala ci na spokojnie przeanalizować wszystkie za i przeciw odnoście twojej decyzji. Tylko co tu analizować, skoro Ona jest szczęśliwa z innym. Dopiero w poniedziałek ojciec odwozi cię do Jastrzębia. Udajesz się od razu na trening, a po odbytych zajęciach wracasz wreszcie swoim samochodem do mieszkania. Czujesz się w nim samotny, ale chyba to jedyne uczucie, które ci pozostało. Lodówka świeci pustkami, więc opuszczasz lokum i jedziesz na zakupy. W supermarkecie o dziwo nie jesteś obiektem rozpoznawalnym, a jedynie zwykłym mężczyzną na zakupach. Jedyna rzecz, która cię cieszy. Nie omieszkujesz wrzucić kilku puszek piwa do koszyka, w końcu upić się chyba możesz? Kasjerka dość szybko obsługuje cię, więc po pięciu minutach jesteś z powrotem w aucie. Droga mija ci szybko. Spokojnie parkujesz samochód, wyjmujesz pakunki i zmierzasz z nimi w kierunku nowoczesnego bloku. Nic cię już chyba nie potrafi zadziwić, bo widok ciemnych chmur otaczających miasto jest ci złudnie znajomy. Szykuje się jeden z twoich ulubionych wieczorów. Ty, piwo i ciemności. Połączenie wręcz idealne. Twój ulubiony klimat. A może znów coś raczy przerwać ci błogie gapienie się w zasypywane tym razem śniegiem miasto? 
     Nie tym razem. To pozornie spokojna noc. Spokojna odnośnie wydarzeń w twojej głowie, pełna gwałtowności na zewnątrz. Nie masz ochoty wychylić nosa z ciepłego mieszkania, co utrudnia dodatkowo kac, jednak musisz. Poranny trening pozwala ci pozbyć się wszystkiego co złe i w miarę poprawionym humorze możesz wrócić do domu. Na trawniku pod blokami widzisz radosne dzieci lepiące bałwany oraz ich szczęśliwych rodziców. Przysiadasz na jednej z ławek i przyglądasz się otoczeniu. Chciałbyś mieć dziecko. Chciałbyś być za kogoś odpowiedzialny i móc powiedzieć, to mój skarb, którego zawsze będę strzec. A może szansa na bycie rodzicem jest już za tobą, może nigdy nie weźmiesz w ramiona kruchej istotki i nie powiesz całemu światu, że jesteś bezwarunkowo zakochany. Może los ma dla ciebie przygotowane tylko te złe ścieżki na dalsze życie? Może utrata ich Obu na praktycznie na raz przekreśliła tą dobrą rzeczywistość? Nie masz siły o tym myśleć. Nie chcesz zaprzątać sobie tym głowy. Chcesz jak najszybciej pójść na trening. Chcesz poczuć się jak ptak wzbijający się w powietrze podczas gry, chcesz choć na chwilę nie mieć żadnych ograniczeń, nie czuć uwięzi, która trzyma cię na ziemi i nie pozwala w pełni się rozwinąć. Chcesz wolności oraz miłości, które zapewnią ci szczęście.

- Przepraszam, nie zauważyłem cię. - Jak zwykle jesteś chodzącym nieszczęściem. Nawet z bloku nie potrafisz wyjść tak, by nikomu nie sprawić bólu. Pomagasz podnieść się młodej dziewczynie, której chyba jeszcze nigdy nie widziałeś na osiedlu. Jest piękna. Jej brązowe oczy najpierw patrzą na ciebie niepewnie, jednak po chwili uśmiecha się do ciebie.
- Agnieszka jestem - wyciąga do ciebie dłoń, którą ściskasz.
- Zbyszek - wyjękujesz cicho. Zabrakło ci języka w ustach. Pozwoliłeś jej odejść. Starzejesz się, Bartman.

    Nadchodzi wreszcie dzień pierwszego meczu półfinałowego. Pojedynki z Resovią nigdy nie są łatwe, jednak pokonaliście ten zespół już dwa razy w rozgrywkach ligowych. Przygotowujesz się w szatni do meczu. Kolejni zawodnicy wychodzą powoli z pomieszczenia na rozgrzewkę, trwającą już od kilku minut. Ty nie możesz. Nie potrafisz wyjść po wiadomości, która dostałeś przed chwilą. Wraca, za chwilę tu będzie, znów ją zobaczę. Uśmiechasz się od ucha do ucha, masz ochotę podskoczyć bardzo wysoko i dłonią sięgnąć nieba. Chociaż, chyba nawet tego nie chcesz. Jej obecność obok doda ci skrzydeł samoistnie, a skok potrzebuje twojej siły. Nie masz siły. Nie masz odwagi. Jesteś tchórzem. Boisz się tego, co ci powie, jak na to zareagujesz. Boisz się tego, że nie będziesz w stanie powiedzieć jej tego, co czuje twoje serce. Boisz się tego, że wszystko wokół utraci swój dotychczasowy mizerny sens w chwili, gdy Marina zostawi cię definitywnie, gdy otwarcie powie, że to koniec. Boisz się tego, że znów się złamiesz, na dwa równe kawałki, których już nikt, nigdy nie będzie w stanie scalić na nowo. Boisz się, że Ona nie czuje niczego oprócz przyjaźni.

- Nie mogę dziś zagrać. - Komunikujesz trenerowi, a ten patrzy na ciebie wielkimi oczami.
- Jak to, nie mogę zagrać?! Czy to sobie wyobrażasz, co mówisz?! - krzyczy na ciebie, jednak spokojnie odciągasz go na bok i tłumaczysz całą sytuację. - Jeśli ma być na hali, to co to za różnica, czy spotkasz się z nią teraz czy po pojedynku? Zbyszek, zagraj i wygraj ten mecz z kolegami dla niej. Jeśli ci na niej zależy, tak samo jak na siatkówce, to zrób właśnie tak. 

     Myśli podsuwają ci tylko jedno rozwiązanie. Wystukujesz odpowiedź na jej wiadomość z prośbą o spotkanie po pojedynku. Wyłączasz telefon, chowasz go do torby i wreszcie w pełni skupiony i zaangażowany wychodzisz na halę, by rozgrzać mięśnie, a potem rozegrać jeden z najlepszych meczy w sezonie. Dla Niej. Dla Mariny. Tak również się dzieje. Może nie jest to łatwy mecz, ale wygrywacie go w czterech setach. Przez cały czas wypatrywałeś jej na trybunach, choć prawdopodobieństwo zobaczenia jej równe było zeru. Zaczynasz rozciągać się po ostatnim gwizdku, dalej szukając jej osoby schodzącej na parkiet, podchodzącej do ciebie. Tak mocno chciałbyś poczuć teraz na sobie jej dotyk, chciałbyś, by po porostu cię przytuliła, by pogratulowała, by wreszcie była obok. Rozkładasz się wygodnie na parkiecie, słyszysz, jak budynek pustoszeje, jak zostają w nim tylko najwierniejsi kibice, organizatorzy, członkowie zespołów. Zamykasz oczy, wyciszasz się. Nie ma jej, nie przyszła. Nie wiesz, dlaczego tak się zachowała, nie wiesz, czy miała na to wpływ twoja wiadomość, nie wiesz, czy stać może za tym coś jeszcze innego. Zbierasz się w końcu, udajesz do szatni i doprowadzasz do normalnego stanu. Równocześnie szczęśliwy i zawiedziony opuszczasz halę. Nieświadomy biegu wydarzeń kroczysz przed siebie przez ciemne już ulice.

- Zbyszku... - Chyba się przesłyszałeś. To nie może być prawda. Jeszcze godzinę temu uznałbyś to za coś prawidłowego, teraz jednak nie wiesz, jak się zachować. Odwracasz się powoli do tyłu i widzisz jej postać. Brak błysku w oku, brak uśmiechu na twarzy, brak kolorów w stroju. Wyjeżdżała zupełnie inna. - Przepraszam. Powinnam podejść do ciebie po meczu, ale nie potrafiłam, nie chciałam, żeby wszyscy na nas patrzyli. 
- Nic się nie stało. - Kłamiesz. Przecież jeszcze godzinę temu wyzywałeś ją w myślach, choć teraz boisz się nawet o tym wspomnieć. - Mogę cię przytulić?  - podchodzisz bliżej, wlepiając swoje spojrzenie w jej smutne spojrzenie.
- Przepraszam! - Pada w twoje ramiona z płaczem. Odruchowo przyciągasz ją jeszcze bliżej siebie i kołyszesz jej drobne ciało. - Myślałam, że wyjazd to jedyne rozwiązanie, jednak tak nie było. 
- Rozwiązanie czego? - chwytasz ją za ramiona. - Marina, odpowiedz mi!
- Wyjechałam z Piotrem tylko dlatego, żeby spróbować zapomnieć o Tobie, Zbyszku... Był jedynie przykrywką na to, że zakochałam się w kimś innym - cichnie, spuszcza wzrok. Unosisz jej podbródek do góry, zmuszasz do patrzenia prosto w oczy. 
- W kim, Skarbie?
- W Tobie, Zbyszku.

     I czujesz, jakbyś właśnie sięgnął dłońmi gwiazd, jakbyś poznał czym jest raj, jakbyś uniósł się wysoko nad Ziemię, jakbyś dostał największy w życiu Skarb we własne dłonie i zdał sobie sprawę, że już nigdy go nie opuścisz, nie zostawisz na pastwę złego losu, który niesie wiele niebezpieczeństw, który często będzie chciał spłatać ci figla i odebrać ci twój Skarb. Lecz ty już go nikomu nie oddasz. Nie pozwolisz, by ktokolwiek inny niż ty mógł się nim zajmować, przytulać, prowadzić przez życie, kochać tak mocno, jak kochasz ty. Bo kochasz, przeraźliwie mocno, prawdziwie, inaczej, wyjątkowo, specyficznie, niebiańsko. Kochasz swój własny ideał. Kochasz Ją odzianą jedynie w światło świecy, gdy znajdujecie się w twoim skromnym mieszkaniu, a wasze ciała scalają się w jedność. Jedność, o którą już zawsze będziesz walczył i strzegł. Będziesz stał na straży swojego pragnienia, bo jest nim miłość do Mariny.


~*~



~*~

Tak, Moje Drogie, to jest już koniec. 
Zaczynając publikacje tej historii pozwoliłam Wam na to, abyście po jej zakończeniu zlinczowały mnie za wszystko, co się tu wydarzy. W gruncie rzeczy sama już nie wiem, czy na to zasłużyłam. Same zdecydujcie. ;-)

Chciałabym bardzo mocno podziękować Wam wszystkim za to, że byłyście tu, że wspierałyście mnie przy tworzeniu kolejnych rozdziałów tej historii, że zechciałyście w ogóle kiedyś zacząć ją czytać i dotrwałyście razem ze mną do jej końca. Dziękuję każdej z Was z osobna, ale też i ogółowi. W dużej mierze ta historia została napisana dla was. :)

To chyba pierwszy raz, gdy nie płaczę przy publikacji Epilogu, a to chyba nowość, bo zawsze byłam płaczką, jednak jak widzicie robię postępy i mam nadzieje, że już nigdy nie będę płakać, jak będę coś kończyć. No chyba, że całą swoją przygodę z blogami ;-)

Na sam koniec pragnę zaprosić na Siatkarską Mode Na Sukces., którą postaram się napisać razem z Moniką ;) Mam nadzieję, że ta zwariowana historia przypadnie Wam do gustu. :D

Całuję,
Dzuzeppe :*

sobota, 2 sierpnia 2014

Żądza Dziewiętnasta.


"Nie możesz walczyć już dłużej przeciwko Niej.
Musisz zacząć walczyć o siebie...
Dla Niej."





Wróciłeś do swoistego rodzaju domu, do miejsca, dzięki któremu poznała cię cała siatkarska Polska na poważnie. Wracasz do Jastrzębia, do klubu, gdzie czułeś się jak w domu, jak w idealnym dla siebie miejscu. Mimo wszystko kiedyś zdecydowałeś się odejść, aczkolwiek teraz wreszcie do niego wracasz. Mieszkasz nawet w tym samym mieszkaniu, które kiedyś już do ciebie należało, w którym tak dobrze się czułeś. Pierwsze treningi były katorgą. Twoje myśli nie krążyły woków odbijającej się piłki, jednak wokół kobiety, którą pożegnałeś niespełna miesiąc temu. Rana pękniętego serca nie zabliźni się łatwo, nie wyleczy do końca, jednak z czasem przestanie krwawić i potwornie boleć. Serce jednak nigdy nie zapomni, nigdy nie przestanie z niego płynąć ogromnie silne uczucie do Diany, nigdy nie zamkniesz tego rozdziału życia za sobą i nie pójdziesz dalej. Nigdy również nie przeżyjesz już tak silnej więzi między dwójką ludzi. Mimo wydarzeń z Włoch byłeś w stanie nadal ją kochać, nadal chciałeś z nią być, nadal układałeś w głowie wspólną przyszłość. Niestety stało się inaczej. Zawsze będziesz pamiętać, kochać, tęsknić.

Na zewnątrz rozszalała się burza. Gęste i ciężkie krople wody uderzają o szyby okien w twoim mieszkaniu, uderzające pioruny oświetlają niemal wszystkie pomieszczenia, a dźwięk ich uderzeń słychać mimo różnorakich uszczelnień w oknach. Stoisz nieruchomo w drzwiach balkonowych i spoglądasz z góry na skąpane już w ciemności, rozświetlane przez błyski piorunów, śpiące Jastrzębie. Od wypadku świat pogrążony w ciemności nocy jest ci bardziej bliski niż jasność dnia. Polubiłeś tę nicość, która zaczęła cię otaczać. Początkowo Marina starała się wybić ci z głowy siedzenie w ciemności, jednak z czasem zrozumiała chyba, że to jest ci potrzebne, że przy tym czujesz się lepiej, że to ciemność i nicość stały się twoim światem. Doskonale zrozumiałeś jej decyzję o pozostaniu w Polsce, o studiach we Wrocławiu, o nowym życiu. Rozumiesz również to, że przestała cię niańczyć, jak robiła to przez pierwsze dni od wypadku. Potrzebowałeś swoistego szoku, a wiadomość o jej wyprowadzce czymś takim się stała. 

Nieustanne krople spadają na miasto, niemal zalewają je. Musisz się do tego przyzwyczaić, nawet jeśli we Włoszech zawsze było słonecznie, tutaj niespodziewane i gwałtowne burze są codziennością, a przecież najgorszy burzowy czas dopiero przed tobą. Tutaj wszystko będzie inne. Najgorsze jest to, że nie będziesz miał już tej świadomości, że ktoś na ciebie czeka, że tęskni, że kocha. Diana nie śniła ci się, nie czułeś jej obecności, nie "widziałeś" nierealnej rzeczywistości. Pozwoliłeś jej spokojnie odejść do zaświatów? Może... Przecież nie masz czarodziejskich mocy, która przywróciłyby jej życie, nawet jeśli tak bardzo tego pragniesz. Ze stanu pogrążenia we własnych myślach wyrywa cię ciche pukanie do drzwi, które zadziwia i równocześnie wprowadza w zakłopotanie twoją osobę, bo przecież kto może cię nawiedzać o trzeciej w nocy. Niepewnie szurasz bosymi stopami po panelach i płytkach, przekręcasz zamek, nie patrząc nawet przez judasz otwierasz drzwi na oścież. Spodziewasz się wszystkiego. Podświadomie nawet zwykłej pustki, którą mógłbyś interpretować jako obecność Diany. Zaskakuje cię jednak coś innego. Widok Mariny przemokniętej do suchej nitki z małą walizką przy nodze.

- Nie pytaj, co się stało, po prostu przygarnij mnie do siebie - mówi słabym głosikiem, ze łzami w oczach. Zaimponowała ci, jej polski jest bardzo dobry. Stawiasz krok do przodu, patrzysz w jej oczy, powoli rozchylając ramiona, w które bez wahania wtula się. Nie obchodzi cię to, że twoje ubranie również przemoknie. To zachowanie bezwarunkowe, jakby ktoś popychał cię i kazał zacisnąć mocno ramiona wokół jej drobnego ciała. - Ja się chyba nie nadaję, żeby znaleźć sobie kogoś... - westchnęła, gdy pomogłeś jej wnieść walizkę do mieszkania. 
- Więc przestań szukać, niech ten ktoś sam cię odnajdzie - podałeś jej suchy ręcznik i popchnąłeś lekko w kierunku łazienki zamiast drążyć temat. - Zrobię ci coś do jedzenia...

Burza powoli ucicha, deszcz przestaje padać, w mieszkaniu źródłem światła stają się żarówki, a nie blaski piorunów. W oknie nie widzisz już rozhulanych koron drzew, a spokój, który ogarnia miasto i otacza je bezpiecznym światłem latarni. Na stole w salonie stawiasz talerz z kilkoma kanapki i dwa kubki z kakao. Dzieckiem przestałeś być już dawno, jednak tego mlecznego napoju nigdy nie przestaniesz lubić, ba!, nauczyłeś pić kakao Marinę. Siadasz na kanapie, bierzesz jeden kubek w dłonie. Dźwięki z łazienki ustały, więc Włoszka zaraz wyjdzie. Po chwili tak własnie się dzieje, a dziewczyna ubrana w piżamę z motywem Myszki Miki siada obok. Obdarza cię dziękczynnym spojrzeniem, do jej ust trafiają kolejno kanapki, a na twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Wpatrujesz się w nią, jak w sławny obraz w galerii sztuki. Poniekąd jest dziełem, poniekąd powinieneś jedynie podziwiać jej urok, poniekąd nie powinieneś widzieć w niej najbliższej sobie osoby, poniekąd nie powinieneś odczuwać tęsknoty i smutku, gdy nie ma jej obok. Poniekąd nie powinieneś nawet rozpoczynać z nią znajomości.

- Marina...?
- Tak? - odrywa się od parującego jeszcze napoju i spogląda na ciebie.
- Dziękuję - łapiesz jej dłoń, umieszczasz swoje spojrzenie w jej bransoletce. - Dziękuję za to, że uświadomiłaś mi jeszcze we Włoszech moje uczucia do Diany - cichniesz na chwilę, by po chwili kontynuować, dalej bawiąc się koralikami. - Dziękuję za to, że pozwoliłaś się w ogóle poznać. Dziękuję za to, jak potrafiłaś mnie zmienić. Dziękuję za to, że mnie nie zostawiłaś, że nie pozwalasz mi teraz stoczyć się w dół, każesz stanąć na nogach i po prostu jesteś. - Dopiero teraz podnosisz wzrok z jej dłoni na oczy pozwalając, aby wasze spojrzenia skrzyżowały się. - Jesteś moim Aniołem Stróżem.
- Chyba ty moim... - śmieje się delikatnie i wtula w twoje ramiona. - Jak się czujesz? - pyta nie odrywając się od ciebie.
- Marina, jest w miarę dobrze, tylko ta pustka, to uczucie, że już wszystko się skończyło, że straciło sens, że nie mam po co żyć i dalej się starać. Że nie mam dla kogo. - kończysz, wyplątujesz się z jej ramion, podchodzisz do okna. - Wiesz, co robię nocami? Chodzę po mieszkaniu i próbuję przypomnieć sobie wszystkie wspólne chwile. Te wspaniałe i te mniej szczęśliwe. Zasypiam dopiero nad ranem, potem wstaję na trening, jestem na hali, wracam tu i wszystko zaczyna się od nowa. - Nie spoglądasz nawet w jej kierunku. Po chwili słyszysz, jak podnosi się z kanapy, sunie bosymi stopami po panelach i staje za tobą. Splata dłonie na twoim torsie, a sama przytula się do pleców.
- Nie zostawię Cię, Zbyszku - szepcze w twoją bluzę. - Nie pozwolę, byś dalej cierpiał. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie, bez której ja sama znalazłabym się już dawno na dnie...

Z głośników odtwarzacza płyną spokojne dźwięki utworów, tych ulubionych Diany, tych, w których sam zakochałeś się, kiedy to zmuszała cię godzinami do ich słuchania. Teraz z wielką chęcią słuchasz ich każdego wieczora. Splatasz z Włoszką dłonie, oboje patrzycie się w budzące się za dnia miasto. Na szczęście jutro, w zasadzie to już dziś, nie musisz stawić się na hali. Po kilku chwilach odwracasz się przodem do dziewczyny, kciukiem muskasz jej policzek, po którym spływają łzy. Nie wiesz, dlaczego płacze, aczkolwiek po twoich również płyną słone stróżki cieczy. Jej oczy nie świecą wesoło, brak w nich czegokolwiek. Przybliżasz się delikatnie do jej twarzy, opierasz czoło o czubek jej głowy. Odgarniasz mokre jeszcze włosy z policzków. Niewątpliwie czujesz, że coś się skończyło między wami, że pękła pewna granica, że nie powinieneś walczyć ze swoim przeznaczeniem, że powinieneś pomknąć przez życie razem z nim, by znów odnaleźć szczęście.

- Połóż się w sypialni - szepczesz. - Nie chcę słyszeć sprzeciwów - uśmiechasz się delikatnie.
- Dobrze - kopiuje gest. - Dobranoc, Zbyszku.
- Dobranoc. - Gest, który wykonujesz jest wyjątkowy. Nie jest on dostępny dla każdej kobiety w twoim życiu, a jedynie dla tych wyjątkowych. Muskasz jej czoło, zerkasz w oczy i pozwalasz odejść. - Już wiem, co robić, Diana... Dziękuję.



Zrozumiałeś coś bardzo ważnego, Zbyszku.
Nie możesz sprzeciwić się losowi,
Możesz walczyć o samego siebie dla niej.
Dla Mariny.



~^~


Przepraszam za obsuwę, jednak nie mam nastroju do pisania ostatnio.
Nie wiem, czy zrozumiecie, o co tak naprawdę chodzi mi w tej historii, ale to już powoli jej koniec, więc dobrze by było ;)
Każda z Was już pewnie wie, jak to będzie z Mundialem i jego transmisją.
Ja osobiście będę skazana albo na szukanie zagranicznych transmisji, albo na podróże do przyjaciółki, jednak po części POLSAT rozumiem.

Gdyby ktoś jeszcze nie czytał, to zapraszam na Grzesia, Olę i Olimpię. oraz na Ask ;)

Całuję :*

Ps. Jutro startuje któryś z duetów najprawdopodobniej ;)

sobota, 19 lipca 2014

Żądza Osiemnasta.



"Jeszcze wczoraj była obok, obejmowała Cię...

Dziś wiesz, że już nigdy tego nie zrobi...

Nigdy nie powie KOCHAM..."




Narastająca pustka, z każdą kolejną sekundą coraz bardziej kłębiąca się w twojej głowie. Pustka myśli, które krążą w martwym punkcie. To tak, jakby całkowicie zabrać człowiekowi mózg, a zostawić rozlatującą się papkę, która nad niczym nie zapanuje. Ten martwy punkt to słowa lekarza, wypowiedziane w twoim kierunku kilka godzin temu. Martwy punkt, któremu nie potrafisz zaradzić, nie masz możliwości, by go zmienić, chcesz, żeby wszystko okazało się koszmarem, jednak tak nie będzie. Nic się nie zmieni, historia nie pozwoli ci przeżyć życia jeszcze raz od nowa, rzeczywistość pokaże ci dopiero, jak wygląda cierpienie. A przecież już wielokrotnie byłeś pewien, że mocniej cierpieć się nie da, że to są już granice tego nieznośnego bólu, że czegoś podlejszego być już nie może. A jednak. Los pozwolił na to, byś stracił swój sens życia, który odnalazłeś tak niedawno. To tak, jakby małemu dziecku zabrać nagle rodziców, zabawki, spokojne myślenie, jakby wyrwać je ze wspaniałego świata, nakazać nauczyć się żyć bez otoczenia, które współgrało ze sobą idealnie.  Ciebie też ktoś wyrwał z idealności, a pozostawił w swoistym rodzaju piekła. Piekła dla skołatanych myśli, duszy, ciała. 

Marina choć na chwilę zasnęła obok ciebie na kanapie. Nie możesz mieć jej tego za złe, przecież nie zmrużyła oczy od kilkudziesięciu godzin. Ty nie zaśniesz. Twoje powieki nie potrafią opaść i pozwolić organizmowi na potrzebny odpoczynek. Wiesz, że gdybyś tylko je przymknął od razu ujrzałbyś Dianę, zobaczył jej zakrwawione ciało, zadrapania, siniaki. Zapamiętasz ją jaką uśmiechniętą kobietę, nie jako trupa. Nie pozwolisz sobie na to. Marina mimo przebywania w stanie spoczynku nie poszcza twojej dłoni, która utonęła w jej drobnej dłoni już na lotnisku. Do oczy napływają ci łzy, pociągasz nosem, próbując poradzić sobie ze słabością. Jednak płacz z powodu utraty swojej miłości nie jest wstydliwy, nie jest twoją słabością. Jest okazaniem twoich uczuć i ich siły, które będą cię ranić, jednocześnie ciągnąc w górę, kiedy zaczniesz wątpić. Drobne palne zaciskają się mocniej wokół twoich, a jej ciało powoli podnosi się do góry. Siada za tobą i wtula się w ciebie. Łzy same zaczynają wypływać z kącików twoich oczu. 

- Zbyszek, Diana będzie z tobą zawsze - szepcze, ledwo powstrzymując się samej od płaczu. Jesteś stuprocentowo pewien, że jest jedyną osobą, która w pełni postara się zrozumieć twoje zachowanie, która uratuje cię od dna. - Spójrz na mnie proszę - chwyta twoją twarz w swoje dłonie, nie wstydzisz się przed nią płakać. Nie w momencie, gdy przytula cię, szepcząc, że wszystko kiedyś powróci do normy, nie tej z czasu ideału, ale tej lekko pozornej, stworzonej często na pokaz. - Diany nie zastąpi nikt, jednak to co ci dała, to co zyskałeś dzięki niej, to wszystko zostanie w tobie na zawsze. - Patrzy ci w oczy. Tak jakby sama musiała upewnić się swoich kolejnych słów. - Nie zostawię cię - powoli zbliża usta do twojego czoła, składa pocałunek.
- Nie poradzę sobie bez niej - układasz się obok niej na wąskiej kanapie, moczysz jej podkoszulkę. Telefon od dobrych kilku godzin non stop wydaje z siebie dźwięki, na które przestałeś reagować. Włoszka leży odwrócona do ciebie twarzą, w jej oczach również widzisz łzy. Nie wiesz, czy płacze z powodu śmieci Diany, czy też z twojego cierpienia. W końcu obie potrafiły ostatnio kontaktować się ze sobą za twoimi plecami, jednakże wydarzenia z Włoch nie pozwalają ci wysnuć jednego powodu jej łez. - Dziękuję, że jesteś. - Powoli zasypiasz, odciągając myśl, że za kilka godzin spojrzysz w oczy swoich teściów, w oczy matki i ojca swojego jedynego dziecka, które odeszło za wcześnie dla wszystkich.

Następny dzień jest jednak jeszcze gorszy. Trzymasz się jedynie dzięki Marinie, która razem z twoimi teściami stara się załatwić sprawy pogrzebu. Najgorszy moment, to ten, kiedy zobaczyłeś blade ciało, z zadrapaniami, siniakami, kiedy dotarło do ciebie w stu procentach, że nie ujrzysz blasku jej czekoladowych tęczówek, w których tak rozkosznie odbijało się słońce, w które wpatrywałeś się godzinami. Teraz już ich nie zobaczysz. Gdy pozwolono dotknąć jej dłoni przeraziło cię bijące od jej ciała. Kiedyś jej dłonie rozgrzewały twoje, teraz są jak sopelki lodu. Zostałeś sam, nawet nie zwróciłeś uwagi, kiedy wszyscy opuścili szpitalną salę. Usiadłeś na metalowym taborecie obok niej, kładąc głowę na jej dłoni. Tak mocno pragniesz poczuć jej dotyk na swoim ciele, usłyszeć jej anielski głos, móc zobaczyć jej uśmiech. Może tak było ustawione odgórnie? Może to tak miało być? Myślisz, jednak odpowiedzi na pytanie nie poznasz. Wstajesz z miejsca. Jej ciało jest tak bezbronne, takie niewinne, a nie bije w nim już serce, nie tłoczy krwi po całym organizmie, jej duszy już tu nie ma. Pochylasz się. Twój zmysł węchu wyczuwa delikatną woń cytrusów, o których zapachu używała szamponu, jednakże umysł dobrze wie, że tego zapachu nie ma. Ten ostatni raz chcesz coś zrobić. Posmakować jej ust. Pożegnać się w samotności. Nie gdzieś na cmentarzu na oczach setki ludzi. Chcesz tutaj. Chcesz podziękować jej za wszystko, co ci ofiarowała. Chcesz poczuć po raz ostatni, jaką idealność stworzyliście. Chcesz nauczyć się żyć bez Diany obok. Wychodzisz.

- Skąd wzięłaś się w Polsce? - teściowa próbuje zagadać do Mariny. Słyszysz to, gdy tylko przekraczasz próg drzwi na korytarz. Oni cię nie widzą, ty ich obserwujesz. Dziewczyna wiele rozumie w języku polskim, jednak teraz nerwowo strzela palcami, rozgląda się wokół.
- Mamo - ujawniasz się, wychodzisz z cienia wnęki, wycierając łzy. - Marina przyleciała dziś w nocy, miała pojechać z nami na krótkie wakacje - chwytasz dłoń Włoszki, to dla niej niezręczna sytuacja. - Gdyby nie ona - zerkasz na brunetkę. - Gdyby nie to, że miałem ją odebrać i mnie już by tu z wami nie było. - Zostawiasz wszystkich w stanie osłupienia. Żwawym krokiem wybiegasz z budynku. Już nie płaczesz, nie masz na to sił. Chcesz być sam. Odciąć się o wszystkiego.



"Pamiętasz wszystkie wspólne chwile, wszystkie wyznania...
Jeszcze wczoraj to mówiła...
Dziś i nigdy więcej nie padnie z jej ust kocham cię..."


~^~


Dziś krótko, bo płaczę, wypalam się jak Zbyszek.
Niedługo koniec.
Zobaczymy jak będzie.
Dziękuję, że jesteście ze mną ;)

Teraz coś, co już tu było, ale jedna z was uświadomiła, jak cudowne są to słowa :)
"Miłość. Jedyna rzecz, którą możesz dać, nie posiadając niczego. Uczucie, które przesłonić może ci cały świat, które pokaże właściwą drogę, gdy masz kilka do wyboru, które przezwycięży wszystko, jeśli jest prawdziwe, jeśli płynie prosto z serca, jeśli nawet śmierć nie jest ci straszna w obliczu śmierci tej ukochanej osoby."

Całuję :*

Ps. Przepraszam za błędy. Pisałam na spontanie. Nie sprawdzałam.
Ps2 Musicie zobaczyć ten filmik, bo Winiar śpiewa piosenkę z rozdziału ^^

piątek, 11 lipca 2014

Żądza Siedemnasta.


"Jest tą, która Cię uratuje. 
Która mimo wszystko jest twoją obsesją"


Czas trwania siatkarskiego mundialu minął nim się obejrzałeś.Może to dlatego, że do samego końca brałeś wraz z kolegami w nim udział? Może to końcowy sukces pomógł ci choć na chwilę odciąć się od rzeczywistości, przestać myśleć o zbliżających się kłopotach i troskach? Może to świadomość, że dwie ważne dla ciebie kobiety siedziały za twoimi plecami na trybunach na każdym meczu i zaciskały kciuki, byś zdobywał kolejne punkty, byś wygrywał, byś osiągnął sukces? Nie wiesz, choć tak mocno chciałbyś poznać tajemnicę swojego zwycięstwa, chciałbyś podziękować jego twórcom, nie myśląc nawet o tym, że to tylko i wyłącznie zasługa drużyny. Złoto, które kilka dni temu zawisło na twojej piersi jest nagrodą za wszelkie niepowodzenia, za przeżyte kontuzje, za chwile zwątpienia. Jest również symbolem. Nagrodą, której prywatnie nie powinieneś był postać. W końcu zachowywałeś się we Włoszech jak śmieć. Byłeś nim. Może nadal jesteś?

Jesteś zupełnie sam w warszawskim mieszkaniu. Diana Przyjedzie dopiero wieczorem, a Marina przylecieć ponownie do Polski ma w nocy, kiedy to musisz ją odebrać z lotniska. Kilka miesięcy temu myśl, że twoja żona i była kochanka mogą stać się przyjaciółkami przyprawiałaby cię o mdłości. Teraz jednak ich dobry kontakt i częste rozmowy są na porządku dziennym, przez co przestałeś myśleć o konsekwencjach włoskich wybryków, dzięki którym to właśnie zrozumiałeś, czego tak naprawdę pragnie twoja dusza. Nigdy chyba nie wyobrażałeś sobie tego, że w twoim świecie zagości kobieta, którą nazwiesz swoją przyjaciółką, którą polubi twoja żona i która tak wiele ci uświadomi. Z perspektywy przeciętnego obserwatora żyjesz, jak w raju, jak u Pana Boga za piecem, jak u Św. Piotra na garnuszku. Jednak dla ciebie rzeczywistość stała się naturalnością, bez której ciężko byłoby ci się odnaleźć.

- Na co masz ochotę?
- Myślę, że nie jesteś w stanie ugotować mi tego, czego pragnę - śmieje się przed telefon. - Nie ugotujesz przecież swojej żonie siebie samego.
- Ale ugotować mogę inne smakołyki, a siebie oddać postaram się wieczorem - mruczysz do telefonu, stojąc przed otwartą lodówką.
- Marina przylatuje...
- Dopiero o trzeciej... Spokojnie zdążę zająć się moją najdoskonalszą żoną.
- Trzymam cię za słowo - znów słyszysz jej perlisty śmiech. - Będę o dwudziestej.
- Czekam... Kocham Cię, Diana...
- Ja ciebie też, Misiu...

Buszując po supermarkecie w głowie układasz plan dzisiejszego wieczoru. Kolacja przy świecach o zapachu bzów, które tak uwielbia. Ulubiona składanka utworów Oasis, których mogłaby słuchać bez końca, przy której tańczyć możecie do upadłego. Wyjątkowa noc, która trwać będzie zadziwiająco długo, przecież musisz się nią nacieszyć. Wszystko przygotowane do ostatniego elementu, wszystko czekające tylko na jej wejście. Wszystko wyjątkowe, stworzone specjalnie dla niej. Kolacja czeka gotowa w piekarniku, zapalniczka leży przy zapachowych świecidełkach, płyta w odtwarzaczu gotowa do odtworzenia, wieczór, który powinien się już dla was zacząć. Jednak nadal jesteś sam, nikt nie przechadza się bosymi stopami po panelach, nikt nie śpiewa do szczotki, czy drewnianej łyżki, nikt nie muska twoich ust, tak zmysłowo jednocześnie patrząc ci prosto w oczy i kokietując. Nikt nie zastąpi Diany, tylko dlaczego jeszcze jej nie ma?! 

Zaczynasz się martwić, odchodzisz od zmysłów, zastanawiając się, gdzie jest, co robi, czy wszystko z nią w porządku, czy może nie cierpi. Ty już cierpisz. Dziwne uczucie przebiega przez twoje serce. Tak, jakby ktoś w jednej chwili wbił w nie sztylet, jakby rozerwał od środka. To potworny ból, nie do zniesienia dla nikogo. Ale przecież to tylko myśl, prawda? Myśl, która nie niesie za sobą rzeczywistości. Myśl, którą natychmiastowo odganiasz od siebie. Bo przecież nic złego nie mogło się stać, nie teraz. Przecież wszystko jest na najlepszej drodze ku temu, żeby było idealne. Nie może teraz od tak się popsuć, rozlecieć w drobny mak. Nie chcesz przecież, żeby obawy z tych najczarniejszych snów stały się rzeczywistością, żeby nocne koszmary przeżywać na jawie. Wyświetlacz na piekarniku ukazuje zbliżającą się godzinę 23.00. Powinna już być, powinna leżeć teraz z tobą w łóżku i zachwycać się głosem Liama Gallaghera. Powinna kreślić wzorki na twoim torsie i wpatrywać się w oczy. Przecież powinna być ze mną...

- Pan Zbigniew Bartman? - słyszysz w słuchawce męski głos.
- Tak, o co chodzi? Dlaczego dzwoni pan do mnie o drugiej w nocy?!
- Chodzi o panią Dianę Bartman, pańską żonę... - milknie.
- Ale co z nią...? - nie słyszysz odpowiedzi. - Dlaczego pan nic nie mówi?! Dlaczego, kurwa?!
- Przykro mi... Pańska żona miała wypadek... -  słowa docierają do ciebie w zwolnionym tempie, tak jakby rozmówca został nagrany, a nagranie puszczone okropnie wolno, tak jakbyś musiał poczuć każde słowo bardziej dosadnie, tak jakbyś musiał cierpieć jeszcze bardziej, jakby ktoś z każdym kolejnym słowem wbijał setki gwoździ w twoje ciało, jakbyś był temu przeznaczony. Przeznaczony, by cierpieć. - Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, jednak... Pani Diana zmarła kilka minut temu podczas operacji... 

Nic już do ciebie nie dociera. Po chwili słyszysz jedynie pikanie w słuchawce. Odkładasz telefon na komodę, gasisz wszystkie światła, zakładasz bluzę, wychodzisz z domu. Dopiero będąc na parkingu przed wielopiętrowym budynkiem puszczają wszystkie hamulce, których utrzymywać nie masz już siły. Opadasz bezwładnie na kolana, nie reagujesz na ból fizyczny, bo ten wypływający prosto z serca góruje nad wszystkim. Krzyczysz. Przeraźliwie głośno, przeraźliwie emocjonalnie, przeraźliwie prawdziwie, przeraźliwie cierpiąco. Nie wstydzisz się tego, że jacyś gówniarze widzą twój ból i cierpienie, nie wstydzisz się płakać. Przecież płacze się z miłości lub cierpienia. Ty kochasz i cierpisz. Czujesz się jak w tandetnej komedii, która wcale nie jest śmieszna. Nie panujesz nad sobą, więc nawet nie dziwi cię to, że z wielką chęcią wszedłbyś teraz na środek ulicy i czekał na najbliższą okazję, żeby za chwilę poczuć się lekki, pusty, by odnaleźć w przestworzach i to tam właśnie być szczęśliwy. Jesteś pewien, że płacz i takie myśli nie pozwolą ci się podnieść. Jesteś pewien, że nadszedł moment, aby to tobie ktoś udzielił pomocnej dłoni. 

- Marina, proszę, powiedz mi, dlaczego Ona?!
- Nie wiem... Niestety nie wiem... - kołysze delikatnie twoim ciałem, gdy siedzicie oboje na jednej z ławek w poczekalni na lotnisku.
- Może to jakaś kara dla mnie? - przerywasz łkanie w jej włosy. - Może to ten na górze karze mnie za moje grzechy? Marina, przecież ja na to zasłużyłem! Kurwa, tylko dlaczego akurat teraz?! Dlaczego w chwili, gdy wszystko jest idealne?! Kurwa, dlaczego?!
- Uspokój się! - chwyta twoją twarz w swoje drobne dłonie i patrzy w zaszklone oczy. Kciukiem ociera płynące strużkami łzy. - Nie poddasz się teraz, słyszysz?! Nie pozwolę ci na to, tak jak ty nie pozwoliłeś mi spaść na dno we Włoszech... - nie wiesz, jak zareagować, co powiedzieć. Przybliżasz się jedynie do jej twarzy, patrzysz w smutne, lśniące, ciemne oczy. Opierasz swoje czoło o to jej, jesteś totalnie rozwalony od środka, a mimo to czujesz, że może da się to wszystko ogarnąć, że może kiedyś pomyślisz o wszystkim inaczej. Teraz jednak rozdarte serce pozwala ci na wtulenie się w jej ramiona i cichy płacz, który powoli zostaje łagodzony jej obecnością.




"Czujesz, że jest tą, która cię uratuje.

Czujesz, że nadal jest twoją obsesją, z której nigdy się nie wyleczyłeś, a jedynie zagłuszyłeś."


~^~

Jestem przewidywalna, wiem. Teraz czekam na waszą opinię. ;)
Mam nadzieję, że będziecie dla mnie łaskawe.
Tak miało być od początku, albo od kilku pierwszych już rozdziałów, nie pamiętam.
Wiem, że Diana niczym nie zasłużyła, ale tak musiało być. 
Musiało,bo chcę wam przekazać tą historię pewne przesłanie ;)
To tyle ;)
Trzymajcie się w te ciężkie dni, kiedy jak nie leje i aż strach z domu wyjść, to tak praży, że lepiej nie wychodzić ;)
Całuję :*

sobota, 5 lipca 2014

Żądza Szesnasta.


"Wszystko, 
co kiedykolwiek powinienem wiedzieć, 
ukryte było od zawsze w twoich oczach."



Pierwsze dni na zgrupowaniu po dłuższej przerwie zawsze są niemożliwie męczące, denerwujące, irytujące. Wtedy wszystko wszystkim przeszkadza, na korytarzach spalskiego ośrodka często słychać krzyki lub odwrotnie panuje przeraźliwa cisza, którą każdy boi się przerwać swoim żartem. Tylko czego innego można spodziewać się po około dwudziestce mężczyzn w sile wieku, w których testosteron po wakacyjnej przerwie buzuje ze zdwojoną siłą. Na szczęście po kilku dniach wszystko wraca już do normy, humory zaczynają wreszcie dopisywać, kamera Ignaczaka przestaje wszystkich drażnić, posiłki w stołówce nabierają specyficznego i lubianego smaku, współlokator staje się znośny. U ciebie również wszystko powoli wraca do normy. Diana dopełnia ostatnie szczegóły na uczelni, Elena wróciła do Włoch, żeby ostatecznie zerwać wszystkie łączące ją kontakty z Modeną, obie na szczęście się polubiły, a nawet dla ciebie ta sytuacja powoli przestała wydawać się dziwna. Ale jednak nie przestała napadać się myśl, że to wszystko jest jedną wielką paranoją, którą na własne życzenie stworzyłeś.

Do mistrzostw pozostało niespełna dwa tygodnie. Memoriał Wagnera już za wami, najbliższe dwa dni Antiga dał wam wolne, by pobyć z bliskimi. Nie zamierzasz jechać do Warszawy, do Diany. Umówiliście się już, że ten czas spędzicie w okolicach Krakowa, gdzie rozgrywany był turniej. Czekasz na nią pod hotelem, w którym przebywała kadra. Chłopaki oraz sztab trenerski rozjechali się już do swoich domów. W chwilach, gdy otacza cię zupełna pustka, myślisz czasem o tym, jak byłoby, gdybyś wszystko wtedy, we Włoszech, przekreślił, zostawił za sobą przeszłość, a całkowicie oddał się teraźniejszości. Ciekawi cię to, czy tak samo jak teraz pragnął byś innego ciała niż Diany, czy tak samo serce przyspieszałoby swój rytm na widok innej, czy dłonie tak samo pociłyby się, gdyby to nie ona była w pobliżu, czy oczy tak bardzo chciałby się wpatrywać w inne spojrzenie od tego twojej żony. Jesteś ciekawy, czy Elena potrafiłaby na dłuższą metę dalej tak mocno cię fascynować, jak robiła to we Włoszech. Mimo wspaniałej kobiety u boku twoje myśli zaprząta Elena, a właściwie to Marina, to jest przecież jej imię. Jednak najważniejsza myśl z nią związana niesie za sobą jedynie chęć pomocy, chęć wyciągnięcia jej z wykonywanego zawodu.

- Zgadnij kto! - dłonie zakrywają ci oczy, gdy siedzisz na ławce, a do nozdrzy dociera ten specyficzny zapach perfum, które tylko jedna kobieta w twoim otoczeniu używa. Od razu wstajesz z miejsca, obchodzisz parkowy "mebel" i zachłannie wpijasz się w jej spragnione usta, dłońmi otaczając jej policzki. To cholernie nierealne, ale czujesz się, jak w dennej komedii romantycznej, gdy świat nagle zaczyna wirować, kolory i ostrość się rozmywa, a jedynie sylwetka twojej żony jest wyraźna, piękna, taka dziwnie twoja.
- Chyba już nie umiałbym bez ciebie żyć, Diana... Nawet, gdyby wszystko inne było stokroć lepsze niż jest teraz... Gdyby nie było ciebie, część mnie już dawno by umarła... 
- Ale nie umrze, Zbyszku... Nawet, jeśli kiedyś mnie zabraknie, pamiętaj, że będę zawsze tu... - opiera głowę o twój tors i składa pocałunek na sercu. - Stąd się mnie nie pozbędziesz...

Dziwisz się, jak ktoś tak idealny, tak dobry, tak czysty w swoich zamiarach, tak piękny, tak mocno kochający może być z takim łajdakiem jak ty. Przecież nim właśnie jesteś. Zamiast być szczęśliwy, powinieneś smażyć się w piekle, cierpieć za wszystkie swoje złe wybory. Każdy, kto dopuścił się zdrady, powinien cierpieć. Nieważne jak, ważne żeby cierpieć, żeby poczuć się tak, jak zdradzana przez niego osoba. Potwornie boisz się tego, że kiedyś spotka cię przeraźliwe cierpienie, że życie jeszcze da ci kopniaka w tyłek, że nikt nie będzie w stanie sprawić, że będzie ci lepiej. Boisz się tego, że nadejdzie dzień, kiedy ogarnie cię całkowita niemoc, kiedy nic już nie będziesz w stanie zrobić, niczemu przeciwdziałać, niczemu stawić czoła. Na razie jednak wszystko sprawia, że uśmiechasz się, że serce przyspiesza, że masz obok wszystko, czego potrzebujesz. Masz obok siebie ideał. Kobietę, która kocha cię pomimo wszystkich wad, za niewiele zalet. Kocha cię, tak zwyczajnie, a dla ciebie specyficznie. 

- Rowery? Wiesz ile ja nie jeździłam? Zadyszę się na tym czymś... - śmieje się do ciebie, widząc dwa jednoślady stojące metr przed wami.
- Spokojnie, najwyżej zatrzymamy się gdzieś w lesie na chwilkę, by złapać trochę sił... - szepczesz do jej ucha, obejmując od tyłu, oddechem muskając jej kark.
- Zapomnij, Panie Bartman! - wsiada na jeden rower i odjeżdża kawałek.
- Nie ma mowy, Pani Bartman! - doganiasz ją, a potem prowadzisz na trasę, żeby wyjechać z miasta.

Od dawna już nie spędziłeś tak błogo kilku godzin na zwykłej jeździe rowerem. Potwierdziło się jednak to, że nie ważne gdzie, lecz ważne z kim. Radosny śmiech najważniejszej dla ciebie kobiety jest jak balsam dla twoich uszu. Pomysł, by zabrać ze sobą koc oraz kosz ze smakołykami był strzałem w dziesiątkę. Zatrzymujecie się, przejeżdżając przez jeden z małopolskich lasów pod Krakowem, rozkładacie koc, korzystacie z ostatnich dni lata oraz ciepłych promieni słonecznych. Napawasz się widokiem jej ciała okrytego jedynie skrawkami bielizny, gdy korzysta ze słońca i opala się, leżąc obok ciebie na kocu. Zrywasz źdźbło trawy, kładziesz się na boku i suniesz nim delikatnie, zaczynając od jej stopy, poprzez nogi, brzuch, rowek między piersiami, a kończąc na jej ustach, które po chwili całujesz, zawisając nad nią. Smakują jeszcze czereśniami, które przed chwilą jedliście. Jej oczy wesoło uśmiechają się do ciebie, a dłonie dotykają umięśnionego torsu. Patrzy na ciebie zalotnie.


- Ile mamy jeszcze czasu, Kocie? - przygryza twoją skórę na piersi.
- Miśka, my jesteśmy w miejscu publicznym... - śmiejesz się, gdy sunie pocałunkami wzdłuż twojej szyi. - Ale jeśli tak bardzo chcesz...
- Tu nikogo nie ma, Zbyszku... Jesteśmy tylko my... - szepcze, przyciągając cię do swoich ust. - Kocham cię.

Miłość. Jedyna rzecz, którą możesz dać, nie posiadając niczego. Uczucie, które przesłonić może ci cały świat, które pokaże właściwą drogę, gdy masz kilka do wyboru, które przezwycięży wszystko, jeśli jest prawdziwe, jeśli płynie prosto z serca, jeśli nawet śmierć nie jest ci straszna w obliczu śmierci tej ukochanej osoby. Nauczyłeś się kochać prawdziwie, tak zupełnie inaczej, niż do tej pory myślałeś, że kochasz. Zdajesz sobie sprawę, że to Marina nauczyła cię kochać. To paranoiczne i komiczne myślenie, ale jednak dziękujesz jej w duchu, że pojawiła się w twoim życiu, zburzyła cały dotychczasowy ład i w końcu kazała być szczęśliwym z Dianą. Dzięki im dwóm odkryłeś prawdziwe znaczenie miłości. Tego wszystkiego, co za sobą niesie, co się z nią wiąże, jak wiele trzeba poświęcić, jak wiele można zyskać. Zyskałeś o wiele więcej niż straciłeś, jednak w każdej chwili los może się odwrócić, może już zaczął się odwracać? Może to już niechybny koniec szczęścia?


Wiesz jednak, że wszystkie prawdy tego świata są w jej oczach. 
Od zawsze...


~^~

Witam serdecznie :*
Rozdział miał być wyjątkowo jeszcze wczoraj, gdyż 4 lipca jest dla mnie bardzo ważną datą.
Otóż równo rok temu spotkałam się w wami po raz pierwszy na "To tylko siedem dni, Kotku" .
Nadal mam ogromny sentyment do Gabrysi i Zbyszka, więc ten rozdział publikuję właśnie teraz, niestety już po północy.
Powiem Wam tak, cieszcie się szczęściem ludzi, bo tak szybko odchodzą...
Nie żebym coś tam sugerowała, ale wiecie, że jestem zła, niedobra i w ogóle be i uwielbiam siebie i Was smucić, nie? ;)
A z resztą, cieszmy się zwycięstwem i trzymajmy kciuki za kolejne naszych orzełków :D

Całuję,
Dzuzeppe :*


Ps. Jest wena, jest w miarę czas, jest pisanie :D

niedziela, 22 czerwca 2014

Żądza Piętnasta.

"Wielkie nadzieje, 
a wszystko zmierza ku końcowi"



Wyjątkowa.  Takie określenie idealnie pasuje do twojej żony. Ta cecha objawia się na każdym kroku waszego wspólnego życia już jako małżeństwo. Miesiąc miodowy został skrócony do tygodniowych wakacji, po których końcu musisz stawić się na zgrupowaniu kadry, przygotowującej się do Mistrzostw Świata. Idealnie jest patrzeć, jak jest pogrążona we śnie, jak kąciki jej ust lekko się unoszą, jak swobodnie spoczywa nago tuż obok ciebie. Jest taka zwyczajnie piękna, taka naturalna, zmysłowa, taka całkowicie oddana tobie. Żałujesz, że tydzień wakacji powoli zbliża się ku końcowi. Żałujesz, że tak wiele mogłeś stracić przez głupi wymysł we Włoszech, który do tej pory może przekreślić wszystko, co udało ci się odbudować. Żałujesz jednak tego, że przez ten czas spędzony z Eleną nie odwiodłeś jej od prostytucji, to twoja włoska porażka, choć wiesz, że jeszcze nie wszystko stracone.

- Kocham cię, Skarbie - szepczesz w jej włosy, układając się obok swoje żony. Jak to dumnie brzmi. Twoja żona. - Jesteś moim rajem...
- Zbyszek... My dopiero razem stworzymy raj.

Przemierzasz z nią kolejne metry, zwiedzając starówkę malowniczej Barcelony. Kiedyś nawet nie pomyślałbyś o wakacjach w Europie, kiedyś liczyły się tylko tropiki, lecz teraz dorosłeś do tego, żeby zrozumieć, jak wiele urokliwych zakątków znajduje się blisko Polski. Nie chcesz już tracić czasu na długie podróże, chcesz spożytkować go przy swojej drugiej połówce. Jej radosny uśmiech, gdy robi zdjęcia zabytkom, czy tobie samemu na ich tle jest dla ciebie nieopisaną przyjemnością. Jest jak anioł, gdy wiatr rozwiewa jej blond włosy, a Słońce okala rozpromienioną twarz. Podchodzisz do niej, nie zwracasz uwagi na wypowiadane przez nią słowa, przyciągasz do siebie i wpijasz się w jej malinowe usta. Śmiech pary staruszków siedzących na ławce powoduje uśmiech na waszych ustach. Prosisz, żeby zrobili wam zdjęcie. Przytulasz ją do siebie. Jesteś cholernie zakochany w wyjątkowej kobiecie. Sam chciałbyś być  tak wyjątkowy jak ona. Nie jesteś.

Wieczorem, gdy miasto i plaża pustoszeje prowadzisz ją za rękę przy brzegu morza. Blask Księżyca oświetla wasze twarze. Widzisz, że jest szczęśliwa, że jesteś odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, że razem stworzycie coś wielkiego. Woda podmywa wasze gołe stopy, wiatr muska ramiona, blask gwiazd oświetla twarze. Jest magicznie, wyjątkowo, idealnie. I to jest chyba właśnie twój własny raj na Ziemi, to chyba tego pragnąłeś przez całe swoje życie. Nie chciałeś perwersyjnej kobiety skąpo ubranej albo raczej rozebranej. Od zawsze marzyłeś o zwyczajnym życiu, które będzie rajem. Masz wszystko, nic więcej nie jest ci potrzebne. Jedyne czego brakuje ci do stuprocentowego szczęścia, to mały bobas, który kiedyś powie na ciebie tata, który będzie cię kochał, przez którego nie prześpisz wiele nocy, którego zachowanie będzie cię denerwować. Jednak to będzie twoje dziecko, twój skarb. Wszystkie aspekty życia stworzą wyobrażenie raju, które kiedyś sobie stworzyłeś. Zmieniłeś się. 

- Kim właściwie jest Marina?
- Kto, kochanie? - uśmiechasz się, nie mając pojęcia, o kim jest mowa.
- Kim jest ta Włoszka, którą zaprosiłeś na nasz ślub? - to Elena mówi twoja dusza, jednak usta milczą. Pierwszy raz słyszysz jej prawdziwe imię. Wydaje ci się chyba jeszcze bardziej wyjątkowe od znanego od dawna pseudonimu. Musisz odpowiedzieć jednak Dianie. Tylko kim właściwie jest Marina?
- Kiedy ją poznałem... Marina zerwała kontakt z rodzicami, z przeszłością. Mieszkała obok. Przez ten krótki czas stała się moją przyjaciółką. Pomogła mi odnaleźć się we Włoszech, a ja starałem się pomóc jej w samodzielnym, innym życiu, które zaczęła - podchodzisz do brzegu morza. - Dzięki sobie nawzajem wiele zrozumieliśmy odnośnie swoich losów.
- Co na przykład? - podchodzi do ciebie i przytula się do pleców.
- Ja na przykład zrozumiałem to, - odwracasz się do niej - jak bardzo za tobą tęskniłem i jak mocno mi cię brakowało - składasz pocałunek na jej czole. - Wracajmy już - obejmujesz ją w talii i prowadzisz do hotelu.

Nie powiedziałeś prawdy, nie potrafiłeś. Nie pozwolisz, aby kiedykolwiek się o tym dowiedziała. Nie pozwolisz, by prawda wyszła na światło dzienne i w jakikolwiek sposób wpłynęła na twoje życie. Boisz się tego, że prawda zniszczy wszystko. Zniszczy wasze małżeństwo, miłość, przyszłość. Boisz się, że zniszczy Dianę. Gdy zasypiasz z nią w swoich ramionach, czujesz przeraźliwy lęk, że możesz ja stracić, który staje się coraz większy. Paniczny strach powoduje paraliż. Taki, że boisz się nawet lekko poluzować uścisk, w którym trzymasz Dianę. Nie wyobrażasz sobie sytuacji, w której po wspólnych przeżyciach musiałbyś patrzeć na to, jak płacze przez ciebie i twoje egoistyczne wybryki. Fakt, nadal jesteś egoistą, bo chcesz siebie jak najlepiej, a jeśli tobie jest dobrze, to i Dianie powinno, prawda? Całujesz ją w czubek głowy, szepczesz, jak mocno ją kochasz, zasypiasz wreszcie z myślą, żeby wszystko pozostało tak poukładane, jak jest obecnie. 

Ostatni dzień pobytu w Hiszpanii spędzacie ponownie na starym mieście, gdzie robicie mnóstwo zdjęć. Postanowiłeś, że upamiętnisz każdą wspólną chwilę, by kiedyś móc cieszyć się nimi na nowo za kilkadziesiąt lat, by pokazywać swoim wnukom swoje szczęście.  Zatrzymując się przy fontannie, nie widzisz piękniejszej kobiety od swojej żony. Żadna nie ma tak śnieżnobiałego i promiennego uśmiechu, żadna nie patrzy na ciebie równocześnie z tak wielkim uczuciem ale i pragnieniem, żadna nie wychodzi na zdjęciach z tobą tak dobrze, jak Diana. Żadnej inne znajdującej się na ziemskiej planecie nie kochasz tak wyjątkowo i mocno, jak młodej pani Bartman. Miłość do niej jest nie do opisania. Nie potrafisz zrozumieć, jakim głupcem byłeś, ale może wtedy własnie nie rozumiałeś, jakim jest skarbem twa miłość do Diany? Może nie potrafiłeś pojąć magii i zarazem sprzeczności, które niesie za sobą to uczucie? Może tak naprawdę inaczej nie zdałbyś sobie sprawy z rang, do jakiej urosła twa miłość? Może teraz byłbyś nieszczęśliwy? Może jednak zamiast dzielić radości i smutki z Dianą, czerpałbyś przyjemność z bycia z Eleną? Nie wiesz... Nie chcesz wiedzieć. 

Nie poznajesz otaczającej cię rzeczywistości, która chyba zaczyna płatać ci figle. Wszystko wokół ciebie się zmienia, a ty możesz rzec, że od jakiegoś czasu stoisz w miejscu, z którego nie ma jednego, konkretnego wyjścia, które sprawi, że każdy będzie szczęśliwy, zadowolony z twojego wyboru. Tak nie będzie nigdy. Najgorsze jest jednak to, że nie wiesz, co miałoby być tą najlepszą z możliwych możliwości, ba!, nie masz nawet pomysłu, co mógłbyś konkretnie zrobić, jak się zachować, co odpowiedzieć na zadane ci pytania. Zastanawiasz się, czy nie łatwiej byłoby rzucić tego wszystkiego w cholerę i wyjechać gdzieś daleko z Dianą, odciąć się od przysparzającego kłopoty świata, a odnaleźć się w tym lepszym, gdzie znalazłby się koniec twojej wybujałej drogi, gdzie nadszedłby kres możliwości, gdzie to ty potrzebowałbyś pomocy, zamiast ją dawać. Chciałbyś wreszcie spokojnie zasnąć z myślą, że nikogo nie ranisz, sam nie cierpisz, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Szkoda, że nie wiesz, że wszystko może być zupełnie inaczej.



Tak mocno chcesz żyć w przekonaniu, że dotarłeś do końca swej wybujałej ścieżki życiowej, 
że wszystko będzie już poukładane, jednak może być jeszcze koszmarnie, może boleć. 
Możesz cierpieć, jak nigdy wcześniej...



~^~
Witam was :D
Dzisiejszy rozdział powoli zwiastuje to, czego ja sama się lekko obawiam...
Znacie moją naturę, więc pewnie się domyślacie, że wesoło nie będzie, nie?

To chyba jeden z najdłuższych rozdziałów na tym blogu :D
W komentarzu jedna z was poruszyła bardzo ważną kwestię. Chodzi o wzajemne korzyści na przyszłość, które dali sobie wzajemnie Marina  (od dziś tak ją nazywamy:P ) i Zbyszek.
W kolejnych epizodach zobaczycie o co chodziło mi w tej historii i ta ich wspólna zależność (?) się ukarze ;)
Całuję :*

PS. Nadal zapraszam na epilog Sobotniej Nocy, jeśli ktoś nie dotarł, dodatek do Pozorów Małżeństwa, który pojawił się na Jednopartach, 14 rozdział na Grzesiu, Oli i Olimpii, no i jeśli macie pytanie to śmiało Ask.

sobota, 14 czerwca 2014

Żądza Czternasta.

"Będę twoim opiekunem, kiedy wszystko zacznie się kruszyć"


Najważniejszy dzień w życiu każdego człowieka nastał i dla ciebie. Wyczekiwana chwila zbliża się nieubłaganie, a ty nadal jesteś w rozsypce. Myśl, że już za parę godzin przestaniesz być na tym świecie sam, powoduje dłuższe rozmyślanie, nad którym dumasz od rana, zamiast zająć się przygotowaniami.  Nawet kolejno rozmowy z obojgiem rodziców nie pozwalają ci się odstresować. Niemalże trzęsiesz się ze strachu, gdy płyną kolejne minuty i już za chwilę powiesz sakramentalne "tak". Twój drużba nabija się z ciebie, że zachowujesz się zdecydowanie gorzej od przyszłej żony, u której w domu gościł dzisiejszego poranka. Łukasz opowiada ci również to, jak pięknie wygląda. jesteś jeszcze bardziej rozdygotany, bo z jednej strony chciałbyś ją już zobaczyć, a z drugiej cholernie mocno się stresujesz. W głębi serca dziękujesz wszystkiemu, co zbliżyło znów Dianę do ciebie. Zbierasz się w końcu w sobie i wreszcie zakładasz elegancki garnitur, by za parę godzin stanąć ramię w ramię ze swoją przyszłą żoną.

Wychodzisz w końcu ze swojego hotelowego pokoju i zmierzasz razem z rodzicami i Łukaszem na dół, by udać się do kościoła. Niemalże unosisz się kilka centymetrów nad ziemią dzięki radości, która zaczęła cię otaczać od powrotu do Polski po sezonie. Rodzice gawędzą o swoim ślubie, przypominając sobie zabawę na weselu. Uśmiechasz się pod nosem, gdy oboje czerwienią się na wspomnienie o tych mniej znanych dla ogółu szczegółach. Parkujecie wreszcie pod budynkiem kościoła, rodzice udają się do środka, by przywitać się z obecnymi już gośćmi, Łukasz ucieka do swojej dziewczyny, a ty zostajesz sam. Siadasz na ławce pod klonowym drzewem, opierasz głowę o dłonie, zamykasz oczy. Dopada cię kolejna chwila zastanowienia. Myślisz, czy ten wybór jest dla ciebie stuprocentowo dobry. To paranoiczne zachowanie. Kochasz Dianę - tęsknisz za Eleną. Słyszysz skrzypniecie ławki oznaczające, że ktoś się do ciebie dosiadł. Nie chcesz wiedzieć nawet kto to. Nie interesuje cię to.

- Przyjechałam, Zbyszku... - od razu otwierasz oczy, ożywiasz się. - Tak jak chciałeś. 
- Elena... - serce zaczyna bić ci zdecydowanie szybciej. - Dostałaś list z zaproszeniem...
- Nie powinnam chyba tu przyjeżdżać. Powinnam już nigdy nie dopuścić do naszego spotkania...
- Nie... Potrzebuje cię dziś. 

Przytulasz ją mocno do siebie, wtulasz twarz w jej włosy. Potrzebowałeś tego. Tak zwyczajnie potrzebowałaś znów poczuć zapach jej perfum, żeby w pełni upewnić się swojej decyzji. Wiesz, że każdy w tej chwili może cię zobaczyć, może wyciągnąć pochopne wnioski, powiedzieć coś Dianie. Dzisiaj wszystkie możliwe niesnaski cię nie interesują. Dziś zwyczajnie potrzebowałeś przyjaciółki, którą Włoszka niewątpliwie się stała. Prosisz ją, by nigdzie nie uciekła, żeby nie wyjechała z powrotem bez słowa. Prowadzisz ją do kościoła, sadzasz obok obecnych siatkarzy, którzy umieją włoski, żeby nie czuła się samotnie, a sam stajesz przed ołtarzem i wpatrujesz się w otwierające się drzwi. Widzisz w nich kobietę, którą kochasz. Cholernie dziwnie, ale i cholernie mocno. Ten blask w oczach, ten radosny uśmiech, te zaczerwienione policzki. Jest twoja. Kochająca. Wyjątkowa.

- Chcę być z Tobą szczęśliwy już na zawsze... - szepczesz pomiędzy pocałunkami po tym, jak kapłan ogłosił was małżeństwem. - Kocham cię, Diana. 

Gwar, muzyka, zabawa, radość, śmiech, rodzina, żona, wszystko, czego ci potrzeba, jest obok, na wyciągnięcie ręki. Uśmiech kobiety, która stała się dziś twoja żoną, wynagradza ci wszystkie momenty cierpienia, smutek, niekiedy i łzy. Bo płakałeś. Nie wstydzisz się tego. Podobno jeśli mężczyzna płacze, to jedynie z powodu kobiety, którą kocha niewyobrażalnie mocno. Fakt, we Włoszech życie było inne, tam niemalże zapomniałeś o Dianie dzięki Elenie. Jednak uczucie, którym już wcześniej ją darzyłeś, zdołało przetrwać wszystkie wybryki duszy w kraju pizzy i makaronów. Boli cię to, jak mocno krzywdziłeś tę skromną blondynkę przez te miesiące. Nie masz jednak odwagi, żeby powiedzieć jej prawdę, tak samo jak i odwagi nie ma Elena. Przecież tak miało być. To miał być czysty układ. Obowiązujący tylko we Włoszech.

- Zbyszku, tak bardzo ci dziękuję - szepcze ci do ucha, gdy tańczycie do jakiejś wolnej melodii, a wybranka twojego serca jest aktualnie nieobecna. - Dziękuję, że dałeś mi szansę na zmianę.
- O czym mówisz?
- Pokazałeś mi, że świat ma inne barwy, niż jedynie te ciemne, które gościły w moim życiu od dziecka. Sprawiłeś, że chcę czegoś więcej, że chcę się rozwijać, studiować... Chcę z tym zerwać... Chcę się zmienić, Zbyszku...
- Pomogę ci. We wszystkim... - przytulasz ją mocno do siebie. Obejmujesz, jak siostrę, jak najlepszą przyjaciółkę. Może i w jakiś irracjonalny sposób ją kochasz, może sprawiasz ból, może kiedyś znienawidzisz. Najważniejsze dla ciebie jest jednak teraz to, żeby była radosną, szczęśliwą kobietą. 

Nieświadomy skutków, jakie niosą za sobą twoje słowa, jesteś pewny, że musisz stać się jej opiekunem. Przewodnikiem, który pokarze, co w życiu jest dobre, a czego powinna unikać. Nie ważne będzie to, czy wszystko wokół będzie idealne, czy zacznie się kruszyć. Ty musisz być przy niej już w każdym ważnym momencie. Musisz pokazać, że ci zależy. Musisz przezwyciężyć strach, że ta relacja zniszczy twoje małżeństwo. Bo nie zniszczy. Tak zakochanym można być raz w życiu. Twoja miłość do Diany przetrwała już wiele prób, jednakże boisz się, że każda kolejna może spowodować jej kruchość. Boisz się, że pewnego dnia wszystko upadnie, zamieni się w kurz. Boisz się, że obie, zarówno Diana jak i Elena pewnego dnia zwyczajnie znikną. Przestaną istnieć w twoim życiu.

- Dziękuję Zbyszku... - szepcze w zagłębienie twojej szyi, gdy równo ze wschodem słońca pozbawiasz jej białej sukni.
- Za co Skarbie? - pytasz, między kolejnymi pocałunkami na jej dekolcie.
- Za najlepsze chwile w życiu.
- Będzie ich więcej, obiecuje ci...
- Kocham cię...
- Ja bardziej, Diana...

Dlatego musisz być ich przewodnikiem, gdy świat zacznie się łamać. 
Musisz, bo obie są kruche. Musisz, bo obie mogą się złamać...


~^~


Witajcie po krótkiej przerwie :*
Teraz postaram się być już regularnie ;)
Macie ślub, macie wesele, macie ponowne spotkanie Zbyszka i Eleny.
Wszystko niby się układa, ale do końca daleko, więc...
No właśnie. Macie własny scenariusz, jak zamierzam zakończyć tego bloga? ;)
Zapraszam was serdecznie również na epilog Sobotniej Nocy , gdzie równie chętnie zapraszają was Karol i Daria, byście mogli zobaczyć, jak im się żyje. Dodatkowo proszą oni o zagłosowanie na ich historię w konkursie "WAKACYJNY PUZZEL" na Siatkarskich Puzzlach

Całuję,
Dzuzeppe :*


Ps. Komentujcie, proszę :*

niedziela, 25 maja 2014

Żądza Trzynasta.

"I nie mogę przestać się nadziwić.
Przestać kochać ciebie.


Ostatni miesiąc to czas, który biegnie jak z bicza strzelił. W pierwszym tygodniu zgrupowania wywalczyliście awans na ME. Następnie zajęliście się przygotowaniem do startującej za tydzień Ligi Światowej. Teraz od poniedziałku do sobotniego poranka jesteś w Spale, a resztę czasu poświęcasz na podróżowanie między Warszawą a kolejnymi hotelami, gdzie miałoby odbyć się wesele. Jesteś szczęśliwy. Cholernie szczęśliwy, że Diana miesiąc temu powiedziała "tak", że zechciała spędzić z tobą resztę życia. To jedno słowo wlało w ciebie siłę, by za wszelką cenę zawalczyć o ten związek. Pytanie, które zadałeś, było impulsem, ale to dzięki niemu jesteś znów prawdziwym, zakochanym, radosnym Zbyszkiem. Dziś również zmierzasz do stolicy,  by razem z narzeczoną dopiąć szczegóły w sali, którą wybraliście.

- Misiu, słuchasz mnie w ogóle? - Diana podchodzi do ciebie, gdy stoisz zapatrzony w fontannę przed hotelem.
- Jestem zmęczony - ziewasz przeciągle.
- Wracajmy już - chwyta cię za rękę, sadza na miejscu pasażera, zabierając kluczyki i rusza w kierunku miasta.

Właściwie to jesteś zmęczony nie tylko treningami, meczami, podróżą do Warszawy. Twoje zmęczenie powoduje również całe to przed ślubne zamieszanie. W sylwestra nie pomyślałbyś nawet o tym, że za pół roku staniesz na ślubnym kobiercu. Nie pomyślałbyś o tym, że między tobą a Dianą wszystko będzie dobrze. Dziewczyna parkuje na osiedlu, wysiadacie oboje z pojazdu. Zatrzymujesz ją, gdy od razu chce niemalże biec do domu. Przyciągasz ją do siebie, opierając się o samochód. Jesteś szczęśliwy. Muskasz jej usta, wtulasz się w zagłębienie szyi i drażnisz skórę oddechem. Chichocze cicho w twoja bluzę. Jest tak, jakbyście oboje cofnęli się dwa lata wstecz, gdy dopiero się poznawaliście.

Wbiegacie radośnie do budynku, trzymając się za rękę. Drogę na górę spędzasz tuż przy jej ciele, składając setki pocałunków na wygiętej szyi dziewczyny. Dużą dłonią podwijasz do góry materiał letniej, miętowej sukienki i gładzisz zgrabną nogę. Wasze oddechy przyspieszają, stają się płytkie. Drzwi rozsuwają się. Ciągniesz Dianę w kierunku drzwi do mieszkania, otwierasz je szybko. Zatrzaskujesz je za sobą, pocałunkami znów obrażając dekolt narzeczonej. Bierzesz ją w swoje ramiona i niesiesz do sypialni. Jesteś ciekawy, czy da się jeszcze w pełni odbudować, co doszczętnie niemalże zniszczył twój wyjazd do Włoch. Smakujesz delikatnie jej skóry, badasz fakturę ciała, muskasz delikatne usta. Niewinne do tej pory oczy nabierają żaru. Spokojne dłonie zahaczają koła na plecach, wbijając paznokcie w skórę. To jedyny ból, który jesteś w stanie wziąć za przyjemny. Serce, które bije tuż przy twoim, kochasz tak, jakby to była ostatnia chwila, gdy możesz leżeć głową na klatce piersiowej Diany, patrzeć jej głęboko w oczy i zachwycać się tym, jak rytmiczne bije jej najważniejszy narząd. 

- Mamo, tato, chcieliśmy zaprosić was na nasz ślub. 
- Wreszcie!  

Radość bliskich ci osób uszczęśliwia cię i dodaje pewności siebie w dążeniu do własnego spełnienia w życiu uczuciowym. Uśmiechasz się przez cały czas, co raz to muskając policzek narzeczonej. Natomiast w momentach, gdy w pobliżu nikogo nie ma, przyciągasz ją blisko do siebie i zachłannie całujesz. Od tak dawno już nie czułeś się tak dobrze. Chyba nawet godziny spędzone we Włoszech z Eleną nie dawały ci tyle pozytywnych emocji, jakie teraz daje ci zwykłe "dzień dobry" wypowiedziane z rana przez Dianę. Wtedy, we Włoszech Elena nigdy nie była w pełni twoja, nigdy nie oddała ci swojego umysłu, byś mógł nim kierować, nigdy nie pozwoliła sobie na całkowity odlot, jak mawia młodzież. Dopiero krzyk matki, żebyście zeszli do salonu na deser, sprowadził cię z powrotem na ziemię. Zbiegacie na dół, siadacie na kanapie i zajadacie się pyszną szarlotką z jabłek, które rosną w ogrodzie za domem. Jej głos, gdy rozmawia wesoło  z twoimi rodzicami, jest aksamitem, który kochasz. 

Rozstajecie się rankiem w poniedziałek. Ty jedziesz do Spały, a kobieta udaje się do Łodzi, gdzie studiuje. Cieszysz się ze wspólnie spędzonego czasu, ale i jest ci smuto, że musiał tak szybko minąć. Meldujesz się w ośrodku położonym wśród zieleni. Byłeś wręcz pewien, że Ignaczak ci nie odpuści i będziesz musiał powiedzieć o ślubie przed jego kamerką. W głębi serca głos mówi ci, że tak właśnie powinieneś postąpić. Pokazać światu, jak bardzo jesteś szczęśliwy. Z radością odpowiadasz na wszelakie pytania, jakie zadaje ci, nawet nie pozwalając opuścić maszyny. Po "wywiadzie" wreszcie możesz dotrzeć do swojego pokoju, rozpakować się, położyć na łóżku, powspominać. Czasami miewasz jeszcze chwile zwątpienia, gdy przeglądasz książkę telefoniczną w swoim telefonie, natrafiasz na Jej numer i chcesz zadzwonić. Nigdy jednak nie dzwonisz, bo zawsze coś ci przeszkadza. Dziś, gdy po popołudniowym treningu leżysz już w swoim łóżku, nie przeszkodzi ci nic.

- Tak, słucham?
- Elena? To ja...
- Wiem...
- Co u ciebie?
- Zbyszku, wiesz, że ja nie potrafiłabym się sama zmienić. Zasmucę cię... Ciągle jest tak samo, z wyjątkiem, że ciebie już nie ma...
- Ale mogę być... Zaraz... Z tobą...
- Nie możesz, Zbyszku... Żyj z nią i bądź szczęśliwy... Dla mnie.

To taka krótka chwila, krótki moment, minuta rozmowy, a tak wiele jest w stanie ci uświadomić. Ona chce twojego szczęścia, chce, żebyś był z inną, żebyś wziął ślub z Dianą i to z nią wił rodzinne gniazdko. Nie chce, byś zawracał sobie głowę własnie nią. Nie chce, byś tracił czas na ratowanie zwykłej prostytutki. Chce, byś zapomniał, jednak ty nie potrafisz. Nawet za kilka lat będziesz pamiętał te wszystkie wspólne momenty, te chwile radości, które ci podarowała, bo była w nich prawda o niej samej, o kobiecie, która jeszcze ma szansę na normalność. Szkoda, że sama tej normalności nie chce. Jesteś smutny, cholernie smutny, że do tej pory nie poznałeś nawet jej prawdziwego imienia, że nadal posługujesz się jej pseudonimem. Żałujesz, a jednocześnie cieszysz się, że nie zdołałeś jej pokochać, tak jak dwa lata temu pokochałeś Dianę, inaczej miałbyś teraz jeszcze większe zmartwienie.


To dla ciebie strasznie dziwne...
Kochać prawdziwie potrafisz tylko jedną...
Tylko Dianę.

~^~

Wiem, wiem, wizja ślubu z Dianą się wam nie podoba, ale cóż, w końcu kto tu jest "pisarzem"? :P
Przepraszam was za opóźnienia, ale Słońce zbytnio mnie spiekło, co czuję teraz na swoich obolałych ramionach i nie mogłam nic wstawić. :/
Zdradzę wam, że jak to u mnie bywa, wszystko może się jeszcze wywrócić do góry nogami.
Pytanie, czy wy tego chcecie?
No i jeszcze mam małą prośbę. Jeśli czytacie, to skomentujcie, bo zwyczajnie odechciewa mi się pisać...


Pozdrawiam,
Dzuzeppe :*