sobota, 19 lipca 2014

Żądza Osiemnasta.



"Jeszcze wczoraj była obok, obejmowała Cię...

Dziś wiesz, że już nigdy tego nie zrobi...

Nigdy nie powie KOCHAM..."




Narastająca pustka, z każdą kolejną sekundą coraz bardziej kłębiąca się w twojej głowie. Pustka myśli, które krążą w martwym punkcie. To tak, jakby całkowicie zabrać człowiekowi mózg, a zostawić rozlatującą się papkę, która nad niczym nie zapanuje. Ten martwy punkt to słowa lekarza, wypowiedziane w twoim kierunku kilka godzin temu. Martwy punkt, któremu nie potrafisz zaradzić, nie masz możliwości, by go zmienić, chcesz, żeby wszystko okazało się koszmarem, jednak tak nie będzie. Nic się nie zmieni, historia nie pozwoli ci przeżyć życia jeszcze raz od nowa, rzeczywistość pokaże ci dopiero, jak wygląda cierpienie. A przecież już wielokrotnie byłeś pewien, że mocniej cierpieć się nie da, że to są już granice tego nieznośnego bólu, że czegoś podlejszego być już nie może. A jednak. Los pozwolił na to, byś stracił swój sens życia, który odnalazłeś tak niedawno. To tak, jakby małemu dziecku zabrać nagle rodziców, zabawki, spokojne myślenie, jakby wyrwać je ze wspaniałego świata, nakazać nauczyć się żyć bez otoczenia, które współgrało ze sobą idealnie.  Ciebie też ktoś wyrwał z idealności, a pozostawił w swoistym rodzaju piekła. Piekła dla skołatanych myśli, duszy, ciała. 

Marina choć na chwilę zasnęła obok ciebie na kanapie. Nie możesz mieć jej tego za złe, przecież nie zmrużyła oczy od kilkudziesięciu godzin. Ty nie zaśniesz. Twoje powieki nie potrafią opaść i pozwolić organizmowi na potrzebny odpoczynek. Wiesz, że gdybyś tylko je przymknął od razu ujrzałbyś Dianę, zobaczył jej zakrwawione ciało, zadrapania, siniaki. Zapamiętasz ją jaką uśmiechniętą kobietę, nie jako trupa. Nie pozwolisz sobie na to. Marina mimo przebywania w stanie spoczynku nie poszcza twojej dłoni, która utonęła w jej drobnej dłoni już na lotnisku. Do oczy napływają ci łzy, pociągasz nosem, próbując poradzić sobie ze słabością. Jednak płacz z powodu utraty swojej miłości nie jest wstydliwy, nie jest twoją słabością. Jest okazaniem twoich uczuć i ich siły, które będą cię ranić, jednocześnie ciągnąc w górę, kiedy zaczniesz wątpić. Drobne palne zaciskają się mocniej wokół twoich, a jej ciało powoli podnosi się do góry. Siada za tobą i wtula się w ciebie. Łzy same zaczynają wypływać z kącików twoich oczu. 

- Zbyszek, Diana będzie z tobą zawsze - szepcze, ledwo powstrzymując się samej od płaczu. Jesteś stuprocentowo pewien, że jest jedyną osobą, która w pełni postara się zrozumieć twoje zachowanie, która uratuje cię od dna. - Spójrz na mnie proszę - chwyta twoją twarz w swoje dłonie, nie wstydzisz się przed nią płakać. Nie w momencie, gdy przytula cię, szepcząc, że wszystko kiedyś powróci do normy, nie tej z czasu ideału, ale tej lekko pozornej, stworzonej często na pokaz. - Diany nie zastąpi nikt, jednak to co ci dała, to co zyskałeś dzięki niej, to wszystko zostanie w tobie na zawsze. - Patrzy ci w oczy. Tak jakby sama musiała upewnić się swoich kolejnych słów. - Nie zostawię cię - powoli zbliża usta do twojego czoła, składa pocałunek.
- Nie poradzę sobie bez niej - układasz się obok niej na wąskiej kanapie, moczysz jej podkoszulkę. Telefon od dobrych kilku godzin non stop wydaje z siebie dźwięki, na które przestałeś reagować. Włoszka leży odwrócona do ciebie twarzą, w jej oczach również widzisz łzy. Nie wiesz, czy płacze z powodu śmieci Diany, czy też z twojego cierpienia. W końcu obie potrafiły ostatnio kontaktować się ze sobą za twoimi plecami, jednakże wydarzenia z Włoch nie pozwalają ci wysnuć jednego powodu jej łez. - Dziękuję, że jesteś. - Powoli zasypiasz, odciągając myśl, że za kilka godzin spojrzysz w oczy swoich teściów, w oczy matki i ojca swojego jedynego dziecka, które odeszło za wcześnie dla wszystkich.

Następny dzień jest jednak jeszcze gorszy. Trzymasz się jedynie dzięki Marinie, która razem z twoimi teściami stara się załatwić sprawy pogrzebu. Najgorszy moment, to ten, kiedy zobaczyłeś blade ciało, z zadrapaniami, siniakami, kiedy dotarło do ciebie w stu procentach, że nie ujrzysz blasku jej czekoladowych tęczówek, w których tak rozkosznie odbijało się słońce, w które wpatrywałeś się godzinami. Teraz już ich nie zobaczysz. Gdy pozwolono dotknąć jej dłoni przeraziło cię bijące od jej ciała. Kiedyś jej dłonie rozgrzewały twoje, teraz są jak sopelki lodu. Zostałeś sam, nawet nie zwróciłeś uwagi, kiedy wszyscy opuścili szpitalną salę. Usiadłeś na metalowym taborecie obok niej, kładąc głowę na jej dłoni. Tak mocno pragniesz poczuć jej dotyk na swoim ciele, usłyszeć jej anielski głos, móc zobaczyć jej uśmiech. Może tak było ustawione odgórnie? Może to tak miało być? Myślisz, jednak odpowiedzi na pytanie nie poznasz. Wstajesz z miejsca. Jej ciało jest tak bezbronne, takie niewinne, a nie bije w nim już serce, nie tłoczy krwi po całym organizmie, jej duszy już tu nie ma. Pochylasz się. Twój zmysł węchu wyczuwa delikatną woń cytrusów, o których zapachu używała szamponu, jednakże umysł dobrze wie, że tego zapachu nie ma. Ten ostatni raz chcesz coś zrobić. Posmakować jej ust. Pożegnać się w samotności. Nie gdzieś na cmentarzu na oczach setki ludzi. Chcesz tutaj. Chcesz podziękować jej za wszystko, co ci ofiarowała. Chcesz poczuć po raz ostatni, jaką idealność stworzyliście. Chcesz nauczyć się żyć bez Diany obok. Wychodzisz.

- Skąd wzięłaś się w Polsce? - teściowa próbuje zagadać do Mariny. Słyszysz to, gdy tylko przekraczasz próg drzwi na korytarz. Oni cię nie widzą, ty ich obserwujesz. Dziewczyna wiele rozumie w języku polskim, jednak teraz nerwowo strzela palcami, rozgląda się wokół.
- Mamo - ujawniasz się, wychodzisz z cienia wnęki, wycierając łzy. - Marina przyleciała dziś w nocy, miała pojechać z nami na krótkie wakacje - chwytasz dłoń Włoszki, to dla niej niezręczna sytuacja. - Gdyby nie ona - zerkasz na brunetkę. - Gdyby nie to, że miałem ją odebrać i mnie już by tu z wami nie było. - Zostawiasz wszystkich w stanie osłupienia. Żwawym krokiem wybiegasz z budynku. Już nie płaczesz, nie masz na to sił. Chcesz być sam. Odciąć się o wszystkiego.



"Pamiętasz wszystkie wspólne chwile, wszystkie wyznania...
Jeszcze wczoraj to mówiła...
Dziś i nigdy więcej nie padnie z jej ust kocham cię..."


~^~


Dziś krótko, bo płaczę, wypalam się jak Zbyszek.
Niedługo koniec.
Zobaczymy jak będzie.
Dziękuję, że jesteście ze mną ;)

Teraz coś, co już tu było, ale jedna z was uświadomiła, jak cudowne są to słowa :)
"Miłość. Jedyna rzecz, którą możesz dać, nie posiadając niczego. Uczucie, które przesłonić może ci cały świat, które pokaże właściwą drogę, gdy masz kilka do wyboru, które przezwycięży wszystko, jeśli jest prawdziwe, jeśli płynie prosto z serca, jeśli nawet śmierć nie jest ci straszna w obliczu śmierci tej ukochanej osoby."

Całuję :*

Ps. Przepraszam za błędy. Pisałam na spontanie. Nie sprawdzałam.
Ps2 Musicie zobaczyć ten filmik, bo Winiar śpiewa piosenkę z rozdziału ^^

piątek, 11 lipca 2014

Żądza Siedemnasta.


"Jest tą, która Cię uratuje. 
Która mimo wszystko jest twoją obsesją"


Czas trwania siatkarskiego mundialu minął nim się obejrzałeś.Może to dlatego, że do samego końca brałeś wraz z kolegami w nim udział? Może to końcowy sukces pomógł ci choć na chwilę odciąć się od rzeczywistości, przestać myśleć o zbliżających się kłopotach i troskach? Może to świadomość, że dwie ważne dla ciebie kobiety siedziały za twoimi plecami na trybunach na każdym meczu i zaciskały kciuki, byś zdobywał kolejne punkty, byś wygrywał, byś osiągnął sukces? Nie wiesz, choć tak mocno chciałbyś poznać tajemnicę swojego zwycięstwa, chciałbyś podziękować jego twórcom, nie myśląc nawet o tym, że to tylko i wyłącznie zasługa drużyny. Złoto, które kilka dni temu zawisło na twojej piersi jest nagrodą za wszelkie niepowodzenia, za przeżyte kontuzje, za chwile zwątpienia. Jest również symbolem. Nagrodą, której prywatnie nie powinieneś był postać. W końcu zachowywałeś się we Włoszech jak śmieć. Byłeś nim. Może nadal jesteś?

Jesteś zupełnie sam w warszawskim mieszkaniu. Diana Przyjedzie dopiero wieczorem, a Marina przylecieć ponownie do Polski ma w nocy, kiedy to musisz ją odebrać z lotniska. Kilka miesięcy temu myśl, że twoja żona i była kochanka mogą stać się przyjaciółkami przyprawiałaby cię o mdłości. Teraz jednak ich dobry kontakt i częste rozmowy są na porządku dziennym, przez co przestałeś myśleć o konsekwencjach włoskich wybryków, dzięki którym to właśnie zrozumiałeś, czego tak naprawdę pragnie twoja dusza. Nigdy chyba nie wyobrażałeś sobie tego, że w twoim świecie zagości kobieta, którą nazwiesz swoją przyjaciółką, którą polubi twoja żona i która tak wiele ci uświadomi. Z perspektywy przeciętnego obserwatora żyjesz, jak w raju, jak u Pana Boga za piecem, jak u Św. Piotra na garnuszku. Jednak dla ciebie rzeczywistość stała się naturalnością, bez której ciężko byłoby ci się odnaleźć.

- Na co masz ochotę?
- Myślę, że nie jesteś w stanie ugotować mi tego, czego pragnę - śmieje się przed telefon. - Nie ugotujesz przecież swojej żonie siebie samego.
- Ale ugotować mogę inne smakołyki, a siebie oddać postaram się wieczorem - mruczysz do telefonu, stojąc przed otwartą lodówką.
- Marina przylatuje...
- Dopiero o trzeciej... Spokojnie zdążę zająć się moją najdoskonalszą żoną.
- Trzymam cię za słowo - znów słyszysz jej perlisty śmiech. - Będę o dwudziestej.
- Czekam... Kocham Cię, Diana...
- Ja ciebie też, Misiu...

Buszując po supermarkecie w głowie układasz plan dzisiejszego wieczoru. Kolacja przy świecach o zapachu bzów, które tak uwielbia. Ulubiona składanka utworów Oasis, których mogłaby słuchać bez końca, przy której tańczyć możecie do upadłego. Wyjątkowa noc, która trwać będzie zadziwiająco długo, przecież musisz się nią nacieszyć. Wszystko przygotowane do ostatniego elementu, wszystko czekające tylko na jej wejście. Wszystko wyjątkowe, stworzone specjalnie dla niej. Kolacja czeka gotowa w piekarniku, zapalniczka leży przy zapachowych świecidełkach, płyta w odtwarzaczu gotowa do odtworzenia, wieczór, który powinien się już dla was zacząć. Jednak nadal jesteś sam, nikt nie przechadza się bosymi stopami po panelach, nikt nie śpiewa do szczotki, czy drewnianej łyżki, nikt nie muska twoich ust, tak zmysłowo jednocześnie patrząc ci prosto w oczy i kokietując. Nikt nie zastąpi Diany, tylko dlaczego jeszcze jej nie ma?! 

Zaczynasz się martwić, odchodzisz od zmysłów, zastanawiając się, gdzie jest, co robi, czy wszystko z nią w porządku, czy może nie cierpi. Ty już cierpisz. Dziwne uczucie przebiega przez twoje serce. Tak, jakby ktoś w jednej chwili wbił w nie sztylet, jakby rozerwał od środka. To potworny ból, nie do zniesienia dla nikogo. Ale przecież to tylko myśl, prawda? Myśl, która nie niesie za sobą rzeczywistości. Myśl, którą natychmiastowo odganiasz od siebie. Bo przecież nic złego nie mogło się stać, nie teraz. Przecież wszystko jest na najlepszej drodze ku temu, żeby było idealne. Nie może teraz od tak się popsuć, rozlecieć w drobny mak. Nie chcesz przecież, żeby obawy z tych najczarniejszych snów stały się rzeczywistością, żeby nocne koszmary przeżywać na jawie. Wyświetlacz na piekarniku ukazuje zbliżającą się godzinę 23.00. Powinna już być, powinna leżeć teraz z tobą w łóżku i zachwycać się głosem Liama Gallaghera. Powinna kreślić wzorki na twoim torsie i wpatrywać się w oczy. Przecież powinna być ze mną...

- Pan Zbigniew Bartman? - słyszysz w słuchawce męski głos.
- Tak, o co chodzi? Dlaczego dzwoni pan do mnie o drugiej w nocy?!
- Chodzi o panią Dianę Bartman, pańską żonę... - milknie.
- Ale co z nią...? - nie słyszysz odpowiedzi. - Dlaczego pan nic nie mówi?! Dlaczego, kurwa?!
- Przykro mi... Pańska żona miała wypadek... -  słowa docierają do ciebie w zwolnionym tempie, tak jakby rozmówca został nagrany, a nagranie puszczone okropnie wolno, tak jakbyś musiał poczuć każde słowo bardziej dosadnie, tak jakbyś musiał cierpieć jeszcze bardziej, jakby ktoś z każdym kolejnym słowem wbijał setki gwoździ w twoje ciało, jakbyś był temu przeznaczony. Przeznaczony, by cierpieć. - Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, jednak... Pani Diana zmarła kilka minut temu podczas operacji... 

Nic już do ciebie nie dociera. Po chwili słyszysz jedynie pikanie w słuchawce. Odkładasz telefon na komodę, gasisz wszystkie światła, zakładasz bluzę, wychodzisz z domu. Dopiero będąc na parkingu przed wielopiętrowym budynkiem puszczają wszystkie hamulce, których utrzymywać nie masz już siły. Opadasz bezwładnie na kolana, nie reagujesz na ból fizyczny, bo ten wypływający prosto z serca góruje nad wszystkim. Krzyczysz. Przeraźliwie głośno, przeraźliwie emocjonalnie, przeraźliwie prawdziwie, przeraźliwie cierpiąco. Nie wstydzisz się tego, że jacyś gówniarze widzą twój ból i cierpienie, nie wstydzisz się płakać. Przecież płacze się z miłości lub cierpienia. Ty kochasz i cierpisz. Czujesz się jak w tandetnej komedii, która wcale nie jest śmieszna. Nie panujesz nad sobą, więc nawet nie dziwi cię to, że z wielką chęcią wszedłbyś teraz na środek ulicy i czekał na najbliższą okazję, żeby za chwilę poczuć się lekki, pusty, by odnaleźć w przestworzach i to tam właśnie być szczęśliwy. Jesteś pewien, że płacz i takie myśli nie pozwolą ci się podnieść. Jesteś pewien, że nadszedł moment, aby to tobie ktoś udzielił pomocnej dłoni. 

- Marina, proszę, powiedz mi, dlaczego Ona?!
- Nie wiem... Niestety nie wiem... - kołysze delikatnie twoim ciałem, gdy siedzicie oboje na jednej z ławek w poczekalni na lotnisku.
- Może to jakaś kara dla mnie? - przerywasz łkanie w jej włosy. - Może to ten na górze karze mnie za moje grzechy? Marina, przecież ja na to zasłużyłem! Kurwa, tylko dlaczego akurat teraz?! Dlaczego w chwili, gdy wszystko jest idealne?! Kurwa, dlaczego?!
- Uspokój się! - chwyta twoją twarz w swoje drobne dłonie i patrzy w zaszklone oczy. Kciukiem ociera płynące strużkami łzy. - Nie poddasz się teraz, słyszysz?! Nie pozwolę ci na to, tak jak ty nie pozwoliłeś mi spaść na dno we Włoszech... - nie wiesz, jak zareagować, co powiedzieć. Przybliżasz się jedynie do jej twarzy, patrzysz w smutne, lśniące, ciemne oczy. Opierasz swoje czoło o to jej, jesteś totalnie rozwalony od środka, a mimo to czujesz, że może da się to wszystko ogarnąć, że może kiedyś pomyślisz o wszystkim inaczej. Teraz jednak rozdarte serce pozwala ci na wtulenie się w jej ramiona i cichy płacz, który powoli zostaje łagodzony jej obecnością.




"Czujesz, że jest tą, która cię uratuje.

Czujesz, że nadal jest twoją obsesją, z której nigdy się nie wyleczyłeś, a jedynie zagłuszyłeś."


~^~

Jestem przewidywalna, wiem. Teraz czekam na waszą opinię. ;)
Mam nadzieję, że będziecie dla mnie łaskawe.
Tak miało być od początku, albo od kilku pierwszych już rozdziałów, nie pamiętam.
Wiem, że Diana niczym nie zasłużyła, ale tak musiało być. 
Musiało,bo chcę wam przekazać tą historię pewne przesłanie ;)
To tyle ;)
Trzymajcie się w te ciężkie dni, kiedy jak nie leje i aż strach z domu wyjść, to tak praży, że lepiej nie wychodzić ;)
Całuję :*

sobota, 5 lipca 2014

Żądza Szesnasta.


"Wszystko, 
co kiedykolwiek powinienem wiedzieć, 
ukryte było od zawsze w twoich oczach."



Pierwsze dni na zgrupowaniu po dłuższej przerwie zawsze są niemożliwie męczące, denerwujące, irytujące. Wtedy wszystko wszystkim przeszkadza, na korytarzach spalskiego ośrodka często słychać krzyki lub odwrotnie panuje przeraźliwa cisza, którą każdy boi się przerwać swoim żartem. Tylko czego innego można spodziewać się po około dwudziestce mężczyzn w sile wieku, w których testosteron po wakacyjnej przerwie buzuje ze zdwojoną siłą. Na szczęście po kilku dniach wszystko wraca już do normy, humory zaczynają wreszcie dopisywać, kamera Ignaczaka przestaje wszystkich drażnić, posiłki w stołówce nabierają specyficznego i lubianego smaku, współlokator staje się znośny. U ciebie również wszystko powoli wraca do normy. Diana dopełnia ostatnie szczegóły na uczelni, Elena wróciła do Włoch, żeby ostatecznie zerwać wszystkie łączące ją kontakty z Modeną, obie na szczęście się polubiły, a nawet dla ciebie ta sytuacja powoli przestała wydawać się dziwna. Ale jednak nie przestała napadać się myśl, że to wszystko jest jedną wielką paranoją, którą na własne życzenie stworzyłeś.

Do mistrzostw pozostało niespełna dwa tygodnie. Memoriał Wagnera już za wami, najbliższe dwa dni Antiga dał wam wolne, by pobyć z bliskimi. Nie zamierzasz jechać do Warszawy, do Diany. Umówiliście się już, że ten czas spędzicie w okolicach Krakowa, gdzie rozgrywany był turniej. Czekasz na nią pod hotelem, w którym przebywała kadra. Chłopaki oraz sztab trenerski rozjechali się już do swoich domów. W chwilach, gdy otacza cię zupełna pustka, myślisz czasem o tym, jak byłoby, gdybyś wszystko wtedy, we Włoszech, przekreślił, zostawił za sobą przeszłość, a całkowicie oddał się teraźniejszości. Ciekawi cię to, czy tak samo jak teraz pragnął byś innego ciała niż Diany, czy tak samo serce przyspieszałoby swój rytm na widok innej, czy dłonie tak samo pociłyby się, gdyby to nie ona była w pobliżu, czy oczy tak bardzo chciałby się wpatrywać w inne spojrzenie od tego twojej żony. Jesteś ciekawy, czy Elena potrafiłaby na dłuższą metę dalej tak mocno cię fascynować, jak robiła to we Włoszech. Mimo wspaniałej kobiety u boku twoje myśli zaprząta Elena, a właściwie to Marina, to jest przecież jej imię. Jednak najważniejsza myśl z nią związana niesie za sobą jedynie chęć pomocy, chęć wyciągnięcia jej z wykonywanego zawodu.

- Zgadnij kto! - dłonie zakrywają ci oczy, gdy siedzisz na ławce, a do nozdrzy dociera ten specyficzny zapach perfum, które tylko jedna kobieta w twoim otoczeniu używa. Od razu wstajesz z miejsca, obchodzisz parkowy "mebel" i zachłannie wpijasz się w jej spragnione usta, dłońmi otaczając jej policzki. To cholernie nierealne, ale czujesz się, jak w dennej komedii romantycznej, gdy świat nagle zaczyna wirować, kolory i ostrość się rozmywa, a jedynie sylwetka twojej żony jest wyraźna, piękna, taka dziwnie twoja.
- Chyba już nie umiałbym bez ciebie żyć, Diana... Nawet, gdyby wszystko inne było stokroć lepsze niż jest teraz... Gdyby nie było ciebie, część mnie już dawno by umarła... 
- Ale nie umrze, Zbyszku... Nawet, jeśli kiedyś mnie zabraknie, pamiętaj, że będę zawsze tu... - opiera głowę o twój tors i składa pocałunek na sercu. - Stąd się mnie nie pozbędziesz...

Dziwisz się, jak ktoś tak idealny, tak dobry, tak czysty w swoich zamiarach, tak piękny, tak mocno kochający może być z takim łajdakiem jak ty. Przecież nim właśnie jesteś. Zamiast być szczęśliwy, powinieneś smażyć się w piekle, cierpieć za wszystkie swoje złe wybory. Każdy, kto dopuścił się zdrady, powinien cierpieć. Nieważne jak, ważne żeby cierpieć, żeby poczuć się tak, jak zdradzana przez niego osoba. Potwornie boisz się tego, że kiedyś spotka cię przeraźliwe cierpienie, że życie jeszcze da ci kopniaka w tyłek, że nikt nie będzie w stanie sprawić, że będzie ci lepiej. Boisz się tego, że nadejdzie dzień, kiedy ogarnie cię całkowita niemoc, kiedy nic już nie będziesz w stanie zrobić, niczemu przeciwdziałać, niczemu stawić czoła. Na razie jednak wszystko sprawia, że uśmiechasz się, że serce przyspiesza, że masz obok wszystko, czego potrzebujesz. Masz obok siebie ideał. Kobietę, która kocha cię pomimo wszystkich wad, za niewiele zalet. Kocha cię, tak zwyczajnie, a dla ciebie specyficznie. 

- Rowery? Wiesz ile ja nie jeździłam? Zadyszę się na tym czymś... - śmieje się do ciebie, widząc dwa jednoślady stojące metr przed wami.
- Spokojnie, najwyżej zatrzymamy się gdzieś w lesie na chwilkę, by złapać trochę sił... - szepczesz do jej ucha, obejmując od tyłu, oddechem muskając jej kark.
- Zapomnij, Panie Bartman! - wsiada na jeden rower i odjeżdża kawałek.
- Nie ma mowy, Pani Bartman! - doganiasz ją, a potem prowadzisz na trasę, żeby wyjechać z miasta.

Od dawna już nie spędziłeś tak błogo kilku godzin na zwykłej jeździe rowerem. Potwierdziło się jednak to, że nie ważne gdzie, lecz ważne z kim. Radosny śmiech najważniejszej dla ciebie kobiety jest jak balsam dla twoich uszu. Pomysł, by zabrać ze sobą koc oraz kosz ze smakołykami był strzałem w dziesiątkę. Zatrzymujecie się, przejeżdżając przez jeden z małopolskich lasów pod Krakowem, rozkładacie koc, korzystacie z ostatnich dni lata oraz ciepłych promieni słonecznych. Napawasz się widokiem jej ciała okrytego jedynie skrawkami bielizny, gdy korzysta ze słońca i opala się, leżąc obok ciebie na kocu. Zrywasz źdźbło trawy, kładziesz się na boku i suniesz nim delikatnie, zaczynając od jej stopy, poprzez nogi, brzuch, rowek między piersiami, a kończąc na jej ustach, które po chwili całujesz, zawisając nad nią. Smakują jeszcze czereśniami, które przed chwilą jedliście. Jej oczy wesoło uśmiechają się do ciebie, a dłonie dotykają umięśnionego torsu. Patrzy na ciebie zalotnie.


- Ile mamy jeszcze czasu, Kocie? - przygryza twoją skórę na piersi.
- Miśka, my jesteśmy w miejscu publicznym... - śmiejesz się, gdy sunie pocałunkami wzdłuż twojej szyi. - Ale jeśli tak bardzo chcesz...
- Tu nikogo nie ma, Zbyszku... Jesteśmy tylko my... - szepcze, przyciągając cię do swoich ust. - Kocham cię.

Miłość. Jedyna rzecz, którą możesz dać, nie posiadając niczego. Uczucie, które przesłonić może ci cały świat, które pokaże właściwą drogę, gdy masz kilka do wyboru, które przezwycięży wszystko, jeśli jest prawdziwe, jeśli płynie prosto z serca, jeśli nawet śmierć nie jest ci straszna w obliczu śmierci tej ukochanej osoby. Nauczyłeś się kochać prawdziwie, tak zupełnie inaczej, niż do tej pory myślałeś, że kochasz. Zdajesz sobie sprawę, że to Marina nauczyła cię kochać. To paranoiczne i komiczne myślenie, ale jednak dziękujesz jej w duchu, że pojawiła się w twoim życiu, zburzyła cały dotychczasowy ład i w końcu kazała być szczęśliwym z Dianą. Dzięki im dwóm odkryłeś prawdziwe znaczenie miłości. Tego wszystkiego, co za sobą niesie, co się z nią wiąże, jak wiele trzeba poświęcić, jak wiele można zyskać. Zyskałeś o wiele więcej niż straciłeś, jednak w każdej chwili los może się odwrócić, może już zaczął się odwracać? Może to już niechybny koniec szczęścia?


Wiesz jednak, że wszystkie prawdy tego świata są w jej oczach. 
Od zawsze...


~^~

Witam serdecznie :*
Rozdział miał być wyjątkowo jeszcze wczoraj, gdyż 4 lipca jest dla mnie bardzo ważną datą.
Otóż równo rok temu spotkałam się w wami po raz pierwszy na "To tylko siedem dni, Kotku" .
Nadal mam ogromny sentyment do Gabrysi i Zbyszka, więc ten rozdział publikuję właśnie teraz, niestety już po północy.
Powiem Wam tak, cieszcie się szczęściem ludzi, bo tak szybko odchodzą...
Nie żebym coś tam sugerowała, ale wiecie, że jestem zła, niedobra i w ogóle be i uwielbiam siebie i Was smucić, nie? ;)
A z resztą, cieszmy się zwycięstwem i trzymajmy kciuki za kolejne naszych orzełków :D

Całuję,
Dzuzeppe :*


Ps. Jest wena, jest w miarę czas, jest pisanie :D