"Jeśli stracisz nagle wszystko,
Odnajdziesz samego siebie,
Gdy miłość dotrze do twojego serca."
Rok 2016, Marzec.
- Zbyszku, wyjeżdżam. - Doskonale pamiętasz, jak przyszła do ciebie po ostatnim meczu o brązowy medal Plusligi w sezonie 2014/15, usiadła obok na kanapie, przytuliła się i wyszeptała, że wyjeżdża razem z Piotrem, którego poznała w grudniu. Zabolało okropnie. Tak jakby ktoś umyślnie wbił w twoje plecy ostry nóż, dodatkowo wwiercając się nim w kręgi, powodując przeszywający ból, którego pozbyć się nie byłeś w stanie, ba!, nadal nie jesteś, chociaż od tamtego czasu minął rok, Marina zamieszkała razem z niejakim Kowalskim w Niemczech, a ty znów zostałeś pozostawiony samemu sobie. Jastrzębska hala pozwalała ci choć na chwilę poczuć się szczęśliwym, gdy pracowałeś katorżniczo na treningach, czy rozgrywałeś pojedynki z kolejnymi drużynami. Jedynie tam mogłeś poczuć, że nie zostałeś ze wszystkim sam, że każda napotkana osoba chce dla ciebie jak najlepiej, że wszyscy w jakimś stopniu się o ciebie martwią. To było chyba jedyne miłe uczucie podczas upływającego czasu. Może jedynie rzadkie spotkania z Włoszką przysparzały ci tyle samo albo i więcej radości oraz szczerego uśmiechu na twarzy. Zdecydowanie więcej było jednak chwil, gdy musiałeś radzić sobie z rzeczywistością całkowicie sam, a okazanie słabości i wyciągnięcie dłoni o pomoc nie było zgodne z twoim usposobieniem. Przecież Zbigniew Bartman nie okaże swojej słabości.
Kroczysz po pustej gdańskiej plaży. Jest już późny wieczór. Na niebie rozbłyska milion maleńkich światełek zwanych pozornie gwiazdami, które święcą. Korzystasz z wolnego wieczoru, który dostaliście po wygranym meczu z miejscową drużyną. Inni świętują sukces w jakimś lokalu, oblewając go alkoholem. Jesteś głupi. Powinieneś przecież robić to co inni, mówi ci jedna strona twojej podświadomości. Druga natomiast twardo trzyma się przy tym, że to właśnie w samotności odpowiednio przeżyjesz ten minimalny sukces oraz wreszcie przemyślisz, jak powinno wyglądać twoje życie po stracie Diany, Mariny. Straciłeś je obie, mimo że tylko jedna z nich odeszła. Druga po prostu znalazła swoje szczęście, za to nie możesz być na nią zły, nie możesz żywić urazy, że jest szczęśliwa. Tak przynajmniej uważasz. Musi być szczęśliwa z tym parszywym typem, skoro przestała nawet dzwonić, mówisz sobie w myślach. Brakuje ci jej. Brakuje tych wspólnych wieczorów na kanapie, gdy pozwalała położyć ci głowę na jej kolanach i delikatnie mierzwiła twoją fryzurę. Uwielbiałeś te chwile, ponieważ pozwalały ci przestać myśleć, odpłynąć gdzieś daleko do innej rzeczywistości i zaszyć się tam na długie godziny. A Ona po prostu była obok. Pomagała, wspierała, aż w końcu zostawiła. Podleczyła i porzuciła.
Siadasz na zimnym piasku, wzrokiem wpatrujesz się w gwiazdy. Są takie jak człowiek. Każda z pozoru wygląda tak samo, ale jej wnętrze, sposób powstania czy cel jest unikatowy. Niekiedy łączą się w konstelacje. Tak jak ludzie łączą się w pary, paczki, grupy. Chciałbyś kiedyś odnaleźć tą swoją gwiazdę i zobaczyć z czym, z kim jest połączona. Czy masz jeszcze jakiekolwiek szanse na znalezienie takiej konstelacji na Ziemi? A co, jeśli swojej konstelacji nie znajdziesz już nigdy? Co, jeśli straciłeś szansę na to, by być szczęśliwy już do śmierci? Co, jeśli wyjazd Mariny przekreślił wszystko, co życie dla ciebie zaplanowało? Nienawidzisz gdybać. Jednak czy w obecnej sytuacji masz szansę robić co innego? Nie. Po dłuższej chwili zbierasz się z miejsca, poprawiasz kurtkę i ruszasz w drogę powrotną. Nigdy nie bałeś się ciemności, przemierzani miasta o zmroku, czy przebywania w pomieszczaniach z wyłączonym światłem. Szczególnie po śmierci Diany znów nasiliło się w tobie chęć przemierzania miasta, w którym aktualnie gościsz nocami. Dzięki temu myślisz. Myślisz o tym, czy twoje serce czuje coś do Mariny? Czy to przez jej ostatnią nieobecność w twoim życiu cierpisz? Czy zdołałeś się w niej zakochać? Czy Zbyszek mógł znów poczuć się zakochany? Czy kocham? Po powrocie do hotelu układasz się w swoim łóżku i od razu zasypiasz, z samego rana wyruszacie w podróż do Jastrzębia, jednak ty zostajesz w Warszawie.
- Zbyszku?! - Zdziwienie w oczach matki jest zrozumiałe. Zawitać w rodzinnym domu miałeś przecież dopiero po zakończeniu sezonu klubowego. Przytulasz się do niej, jak zwykłeś to robić za starych dobrych czasów, kiedy to byłeś dzieckiem.
- Mamo, nie wiem, co robić - szepczesz cicho w zagłębienie jej szyi, a ona od razu prowadzi cię do salonu, sadza na kanapie, po chwili stawia przed tobą gorącą czekoladę i pyta, o co chodzi. - Chyba się w kimś zakochałem... - powoli wypowiadasz każde słowo, przybliżając rodzicielce sytuację, w jakiej się znalazłeś. Nie omijasz szczegółów i zdarzeń, które miejsce miały jeszcze we Włoszech. Wstydzisz się ich, jednak wiesz, że gdyby nie tamte zdarzenia, nigdy nie wróciłbyś do Diany i nie pokochał jej jeszcze mocniej niż było to przed wyjazdem. Nie kryjesz się z tym, że to Włoszka pomogła ci najbardziej po śmierci żony, że to ona potrafiła zostawić na chwilę całą swoją rzeczywistość, byleby poświęcić ci swój czas i zaopiekować się Tobą. - Nawet nie wiesz, jak mocno brakuje mi ich obu, jak mocno za nimi tęsknię. - Wtulasz się w matkę, jak małe dziecko, które straciło ulubione zabawki i potrzebuje ukojenia. Ty potrzebujesz również tego, żeby powiedziała ci, co masz dalej robić, jak postąpić.
- Dziecko, nie pochwalam twoich wyborów, jednak moje kazania są zbędne - mówi prosto w twoje oczy. - Sam zrozumiałeś, co zrobiłeś źle, jednak gdyby nie pewne wybory, nie byłoby twojego małżeństwa. Jeśli chodzi o Marinę, to mogę powiedzieć ci jedynie tyle. Zdecyduj, czy kochasz ją prawdziwą miłością, czy jedynie tak uważasz. Jeśli już zdecydujesz, to zawalcz - całuje cię w czoło i zostawia samego w salonie.
Dzisiejszą jak i następną noc spędzasz w rodzinnym domu, który pozwala ci na spokojnie przeanalizować wszystkie za i przeciw odnoście twojej decyzji. Tylko co tu analizować, skoro Ona jest szczęśliwa z innym. Dopiero w poniedziałek ojciec odwozi cię do Jastrzębia. Udajesz się od razu na trening, a po odbytych zajęciach wracasz wreszcie swoim samochodem do mieszkania. Czujesz się w nim samotny, ale chyba to jedyne uczucie, które ci pozostało. Lodówka świeci pustkami, więc opuszczasz lokum i jedziesz na zakupy. W supermarkecie o dziwo nie jesteś obiektem rozpoznawalnym, a jedynie zwykłym mężczyzną na zakupach. Jedyna rzecz, która cię cieszy. Nie omieszkujesz wrzucić kilku puszek piwa do koszyka, w końcu upić się chyba możesz? Kasjerka dość szybko obsługuje cię, więc po pięciu minutach jesteś z powrotem w aucie. Droga mija ci szybko. Spokojnie parkujesz samochód, wyjmujesz pakunki i zmierzasz z nimi w kierunku nowoczesnego bloku. Nic cię już chyba nie potrafi zadziwić, bo widok ciemnych chmur otaczających miasto jest ci złudnie znajomy. Szykuje się jeden z twoich ulubionych wieczorów. Ty, piwo i ciemności. Połączenie wręcz idealne. Twój ulubiony klimat. A może znów coś raczy przerwać ci błogie gapienie się w zasypywane tym razem śniegiem miasto?
Nie tym razem. To pozornie spokojna noc. Spokojna odnośnie wydarzeń w twojej głowie, pełna gwałtowności na zewnątrz. Nie masz ochoty wychylić nosa z ciepłego mieszkania, co utrudnia dodatkowo kac, jednak musisz. Poranny trening pozwala ci pozbyć się wszystkiego co złe i w miarę poprawionym humorze możesz wrócić do domu. Na trawniku pod blokami widzisz radosne dzieci lepiące bałwany oraz ich szczęśliwych rodziców. Przysiadasz na jednej z ławek i przyglądasz się otoczeniu. Chciałbyś mieć dziecko. Chciałbyś być za kogoś odpowiedzialny i móc powiedzieć, to mój skarb, którego zawsze będę strzec. A może szansa na bycie rodzicem jest już za tobą, może nigdy nie weźmiesz w ramiona kruchej istotki i nie powiesz całemu światu, że jesteś bezwarunkowo zakochany. Może los ma dla ciebie przygotowane tylko te złe ścieżki na dalsze życie? Może utrata ich Obu na praktycznie na raz przekreśliła tą dobrą rzeczywistość? Nie masz siły o tym myśleć. Nie chcesz zaprzątać sobie tym głowy. Chcesz jak najszybciej pójść na trening. Chcesz poczuć się jak ptak wzbijający się w powietrze podczas gry, chcesz choć na chwilę nie mieć żadnych ograniczeń, nie czuć uwięzi, która trzyma cię na ziemi i nie pozwala w pełni się rozwinąć. Chcesz wolności oraz miłości, które zapewnią ci szczęście.
- Przepraszam, nie zauważyłem cię. - Jak zwykle jesteś chodzącym nieszczęściem. Nawet z bloku nie potrafisz wyjść tak, by nikomu nie sprawić bólu. Pomagasz podnieść się młodej dziewczynie, której chyba jeszcze nigdy nie widziałeś na osiedlu. Jest piękna. Jej brązowe oczy najpierw patrzą na ciebie niepewnie, jednak po chwili uśmiecha się do ciebie.
- Agnieszka jestem - wyciąga do ciebie dłoń, którą ściskasz.
- Zbyszek - wyjękujesz cicho. Zabrakło ci języka w ustach. Pozwoliłeś jej odejść. Starzejesz się, Bartman.
Nadchodzi wreszcie dzień pierwszego meczu półfinałowego. Pojedynki z Resovią nigdy nie są łatwe, jednak pokonaliście ten zespół już dwa razy w rozgrywkach ligowych. Przygotowujesz się w szatni do meczu. Kolejni zawodnicy wychodzą powoli z pomieszczenia na rozgrzewkę, trwającą już od kilku minut. Ty nie możesz. Nie potrafisz wyjść po wiadomości, która dostałeś przed chwilą. Wraca, za chwilę tu będzie, znów ją zobaczę. Uśmiechasz się od ucha do ucha, masz ochotę podskoczyć bardzo wysoko i dłonią sięgnąć nieba. Chociaż, chyba nawet tego nie chcesz. Jej obecność obok doda ci skrzydeł samoistnie, a skok potrzebuje twojej siły. Nie masz siły. Nie masz odwagi. Jesteś tchórzem. Boisz się tego, co ci powie, jak na to zareagujesz. Boisz się tego, że nie będziesz w stanie powiedzieć jej tego, co czuje twoje serce. Boisz się tego, że wszystko wokół utraci swój dotychczasowy mizerny sens w chwili, gdy Marina zostawi cię definitywnie, gdy otwarcie powie, że to koniec. Boisz się tego, że znów się złamiesz, na dwa równe kawałki, których już nikt, nigdy nie będzie w stanie scalić na nowo. Boisz się, że Ona nie czuje niczego oprócz przyjaźni.
- Nie mogę dziś zagrać. - Komunikujesz trenerowi, a ten patrzy na ciebie wielkimi oczami.
- Jak to, nie mogę zagrać?! Czy to sobie wyobrażasz, co mówisz?! - krzyczy na ciebie, jednak spokojnie odciągasz go na bok i tłumaczysz całą sytuację. - Jeśli ma być na hali, to co to za różnica, czy spotkasz się z nią teraz czy po pojedynku? Zbyszek, zagraj i wygraj ten mecz z kolegami dla niej. Jeśli ci na niej zależy, tak samo jak na siatkówce, to zrób właśnie tak.
Myśli podsuwają ci tylko jedno rozwiązanie. Wystukujesz odpowiedź na jej wiadomość z prośbą o spotkanie po pojedynku. Wyłączasz telefon, chowasz go do torby i wreszcie w pełni skupiony i zaangażowany wychodzisz na halę, by rozgrzać mięśnie, a potem rozegrać jeden z najlepszych meczy w sezonie. Dla Niej. Dla Mariny. Tak również się dzieje. Może nie jest to łatwy mecz, ale wygrywacie go w czterech setach. Przez cały czas wypatrywałeś jej na trybunach, choć prawdopodobieństwo zobaczenia jej równe było zeru. Zaczynasz rozciągać się po ostatnim gwizdku, dalej szukając jej osoby schodzącej na parkiet, podchodzącej do ciebie. Tak mocno chciałbyś poczuć teraz na sobie jej dotyk, chciałbyś, by po porostu cię przytuliła, by pogratulowała, by wreszcie była obok. Rozkładasz się wygodnie na parkiecie, słyszysz, jak budynek pustoszeje, jak zostają w nim tylko najwierniejsi kibice, organizatorzy, członkowie zespołów. Zamykasz oczy, wyciszasz się. Nie ma jej, nie przyszła. Nie wiesz, dlaczego tak się zachowała, nie wiesz, czy miała na to wpływ twoja wiadomość, nie wiesz, czy stać może za tym coś jeszcze innego. Zbierasz się w końcu, udajesz do szatni i doprowadzasz do normalnego stanu. Równocześnie szczęśliwy i zawiedziony opuszczasz halę. Nieświadomy biegu wydarzeń kroczysz przed siebie przez ciemne już ulice.
- Zbyszku... - Chyba się przesłyszałeś. To nie może być prawda. Jeszcze godzinę temu uznałbyś to za coś prawidłowego, teraz jednak nie wiesz, jak się zachować. Odwracasz się powoli do tyłu i widzisz jej postać. Brak błysku w oku, brak uśmiechu na twarzy, brak kolorów w stroju. Wyjeżdżała zupełnie inna. - Przepraszam. Powinnam podejść do ciebie po meczu, ale nie potrafiłam, nie chciałam, żeby wszyscy na nas patrzyli.
- Nic się nie stało. - Kłamiesz. Przecież jeszcze godzinę temu wyzywałeś ją w myślach, choć teraz boisz się nawet o tym wspomnieć. - Mogę cię przytulić? - podchodzisz bliżej, wlepiając swoje spojrzenie w jej smutne spojrzenie.
- Przepraszam! - Pada w twoje ramiona z płaczem. Odruchowo przyciągasz ją jeszcze bliżej siebie i kołyszesz jej drobne ciało. - Myślałam, że wyjazd to jedyne rozwiązanie, jednak tak nie było.
- Rozwiązanie czego? - chwytasz ją za ramiona. - Marina, odpowiedz mi!
- Wyjechałam z Piotrem tylko dlatego, żeby spróbować zapomnieć o Tobie, Zbyszku... Był jedynie przykrywką na to, że zakochałam się w kimś innym - cichnie, spuszcza wzrok. Unosisz jej podbródek do góry, zmuszasz do patrzenia prosto w oczy.
- W kim, Skarbie?
- W Tobie, Zbyszku.
I czujesz, jakbyś właśnie sięgnął dłońmi gwiazd, jakbyś poznał czym jest raj, jakbyś uniósł się wysoko nad Ziemię, jakbyś dostał największy w życiu Skarb we własne dłonie i zdał sobie sprawę, że już nigdy go nie opuścisz, nie zostawisz na pastwę złego losu, który niesie wiele niebezpieczeństw, który często będzie chciał spłatać ci figla i odebrać ci twój Skarb. Lecz ty już go nikomu nie oddasz. Nie pozwolisz, by ktokolwiek inny niż ty mógł się nim zajmować, przytulać, prowadzić przez życie, kochać tak mocno, jak kochasz ty. Bo kochasz, przeraźliwie mocno, prawdziwie, inaczej, wyjątkowo, specyficznie, niebiańsko. Kochasz swój własny ideał. Kochasz Ją odzianą jedynie w światło świecy, gdy znajdujecie się w twoim skromnym mieszkaniu, a wasze ciała scalają się w jedność. Jedność, o którą już zawsze będziesz walczył i strzegł. Będziesz stał na straży swojego pragnienia, bo jest nim miłość do Mariny.
- Zbyszku?! - Zdziwienie w oczach matki jest zrozumiałe. Zawitać w rodzinnym domu miałeś przecież dopiero po zakończeniu sezonu klubowego. Przytulasz się do niej, jak zwykłeś to robić za starych dobrych czasów, kiedy to byłeś dzieckiem.
- Mamo, nie wiem, co robić - szepczesz cicho w zagłębienie jej szyi, a ona od razu prowadzi cię do salonu, sadza na kanapie, po chwili stawia przed tobą gorącą czekoladę i pyta, o co chodzi. - Chyba się w kimś zakochałem... - powoli wypowiadasz każde słowo, przybliżając rodzicielce sytuację, w jakiej się znalazłeś. Nie omijasz szczegółów i zdarzeń, które miejsce miały jeszcze we Włoszech. Wstydzisz się ich, jednak wiesz, że gdyby nie tamte zdarzenia, nigdy nie wróciłbyś do Diany i nie pokochał jej jeszcze mocniej niż było to przed wyjazdem. Nie kryjesz się z tym, że to Włoszka pomogła ci najbardziej po śmierci żony, że to ona potrafiła zostawić na chwilę całą swoją rzeczywistość, byleby poświęcić ci swój czas i zaopiekować się Tobą. - Nawet nie wiesz, jak mocno brakuje mi ich obu, jak mocno za nimi tęsknię. - Wtulasz się w matkę, jak małe dziecko, które straciło ulubione zabawki i potrzebuje ukojenia. Ty potrzebujesz również tego, żeby powiedziała ci, co masz dalej robić, jak postąpić.
- Dziecko, nie pochwalam twoich wyborów, jednak moje kazania są zbędne - mówi prosto w twoje oczy. - Sam zrozumiałeś, co zrobiłeś źle, jednak gdyby nie pewne wybory, nie byłoby twojego małżeństwa. Jeśli chodzi o Marinę, to mogę powiedzieć ci jedynie tyle. Zdecyduj, czy kochasz ją prawdziwą miłością, czy jedynie tak uważasz. Jeśli już zdecydujesz, to zawalcz - całuje cię w czoło i zostawia samego w salonie.
Dzisiejszą jak i następną noc spędzasz w rodzinnym domu, który pozwala ci na spokojnie przeanalizować wszystkie za i przeciw odnoście twojej decyzji. Tylko co tu analizować, skoro Ona jest szczęśliwa z innym. Dopiero w poniedziałek ojciec odwozi cię do Jastrzębia. Udajesz się od razu na trening, a po odbytych zajęciach wracasz wreszcie swoim samochodem do mieszkania. Czujesz się w nim samotny, ale chyba to jedyne uczucie, które ci pozostało. Lodówka świeci pustkami, więc opuszczasz lokum i jedziesz na zakupy. W supermarkecie o dziwo nie jesteś obiektem rozpoznawalnym, a jedynie zwykłym mężczyzną na zakupach. Jedyna rzecz, która cię cieszy. Nie omieszkujesz wrzucić kilku puszek piwa do koszyka, w końcu upić się chyba możesz? Kasjerka dość szybko obsługuje cię, więc po pięciu minutach jesteś z powrotem w aucie. Droga mija ci szybko. Spokojnie parkujesz samochód, wyjmujesz pakunki i zmierzasz z nimi w kierunku nowoczesnego bloku. Nic cię już chyba nie potrafi zadziwić, bo widok ciemnych chmur otaczających miasto jest ci złudnie znajomy. Szykuje się jeden z twoich ulubionych wieczorów. Ty, piwo i ciemności. Połączenie wręcz idealne. Twój ulubiony klimat. A może znów coś raczy przerwać ci błogie gapienie się w zasypywane tym razem śniegiem miasto?
Nie tym razem. To pozornie spokojna noc. Spokojna odnośnie wydarzeń w twojej głowie, pełna gwałtowności na zewnątrz. Nie masz ochoty wychylić nosa z ciepłego mieszkania, co utrudnia dodatkowo kac, jednak musisz. Poranny trening pozwala ci pozbyć się wszystkiego co złe i w miarę poprawionym humorze możesz wrócić do domu. Na trawniku pod blokami widzisz radosne dzieci lepiące bałwany oraz ich szczęśliwych rodziców. Przysiadasz na jednej z ławek i przyglądasz się otoczeniu. Chciałbyś mieć dziecko. Chciałbyś być za kogoś odpowiedzialny i móc powiedzieć, to mój skarb, którego zawsze będę strzec. A może szansa na bycie rodzicem jest już za tobą, może nigdy nie weźmiesz w ramiona kruchej istotki i nie powiesz całemu światu, że jesteś bezwarunkowo zakochany. Może los ma dla ciebie przygotowane tylko te złe ścieżki na dalsze życie? Może utrata ich Obu na praktycznie na raz przekreśliła tą dobrą rzeczywistość? Nie masz siły o tym myśleć. Nie chcesz zaprzątać sobie tym głowy. Chcesz jak najszybciej pójść na trening. Chcesz poczuć się jak ptak wzbijający się w powietrze podczas gry, chcesz choć na chwilę nie mieć żadnych ograniczeń, nie czuć uwięzi, która trzyma cię na ziemi i nie pozwala w pełni się rozwinąć. Chcesz wolności oraz miłości, które zapewnią ci szczęście.
- Przepraszam, nie zauważyłem cię. - Jak zwykle jesteś chodzącym nieszczęściem. Nawet z bloku nie potrafisz wyjść tak, by nikomu nie sprawić bólu. Pomagasz podnieść się młodej dziewczynie, której chyba jeszcze nigdy nie widziałeś na osiedlu. Jest piękna. Jej brązowe oczy najpierw patrzą na ciebie niepewnie, jednak po chwili uśmiecha się do ciebie.
- Agnieszka jestem - wyciąga do ciebie dłoń, którą ściskasz.
- Zbyszek - wyjękujesz cicho. Zabrakło ci języka w ustach. Pozwoliłeś jej odejść. Starzejesz się, Bartman.
Nadchodzi wreszcie dzień pierwszego meczu półfinałowego. Pojedynki z Resovią nigdy nie są łatwe, jednak pokonaliście ten zespół już dwa razy w rozgrywkach ligowych. Przygotowujesz się w szatni do meczu. Kolejni zawodnicy wychodzą powoli z pomieszczenia na rozgrzewkę, trwającą już od kilku minut. Ty nie możesz. Nie potrafisz wyjść po wiadomości, która dostałeś przed chwilą. Wraca, za chwilę tu będzie, znów ją zobaczę. Uśmiechasz się od ucha do ucha, masz ochotę podskoczyć bardzo wysoko i dłonią sięgnąć nieba. Chociaż, chyba nawet tego nie chcesz. Jej obecność obok doda ci skrzydeł samoistnie, a skok potrzebuje twojej siły. Nie masz siły. Nie masz odwagi. Jesteś tchórzem. Boisz się tego, co ci powie, jak na to zareagujesz. Boisz się tego, że nie będziesz w stanie powiedzieć jej tego, co czuje twoje serce. Boisz się tego, że wszystko wokół utraci swój dotychczasowy mizerny sens w chwili, gdy Marina zostawi cię definitywnie, gdy otwarcie powie, że to koniec. Boisz się tego, że znów się złamiesz, na dwa równe kawałki, których już nikt, nigdy nie będzie w stanie scalić na nowo. Boisz się, że Ona nie czuje niczego oprócz przyjaźni.
- Nie mogę dziś zagrać. - Komunikujesz trenerowi, a ten patrzy na ciebie wielkimi oczami.
- Jak to, nie mogę zagrać?! Czy to sobie wyobrażasz, co mówisz?! - krzyczy na ciebie, jednak spokojnie odciągasz go na bok i tłumaczysz całą sytuację. - Jeśli ma być na hali, to co to za różnica, czy spotkasz się z nią teraz czy po pojedynku? Zbyszek, zagraj i wygraj ten mecz z kolegami dla niej. Jeśli ci na niej zależy, tak samo jak na siatkówce, to zrób właśnie tak.
Myśli podsuwają ci tylko jedno rozwiązanie. Wystukujesz odpowiedź na jej wiadomość z prośbą o spotkanie po pojedynku. Wyłączasz telefon, chowasz go do torby i wreszcie w pełni skupiony i zaangażowany wychodzisz na halę, by rozgrzać mięśnie, a potem rozegrać jeden z najlepszych meczy w sezonie. Dla Niej. Dla Mariny. Tak również się dzieje. Może nie jest to łatwy mecz, ale wygrywacie go w czterech setach. Przez cały czas wypatrywałeś jej na trybunach, choć prawdopodobieństwo zobaczenia jej równe było zeru. Zaczynasz rozciągać się po ostatnim gwizdku, dalej szukając jej osoby schodzącej na parkiet, podchodzącej do ciebie. Tak mocno chciałbyś poczuć teraz na sobie jej dotyk, chciałbyś, by po porostu cię przytuliła, by pogratulowała, by wreszcie była obok. Rozkładasz się wygodnie na parkiecie, słyszysz, jak budynek pustoszeje, jak zostają w nim tylko najwierniejsi kibice, organizatorzy, członkowie zespołów. Zamykasz oczy, wyciszasz się. Nie ma jej, nie przyszła. Nie wiesz, dlaczego tak się zachowała, nie wiesz, czy miała na to wpływ twoja wiadomość, nie wiesz, czy stać może za tym coś jeszcze innego. Zbierasz się w końcu, udajesz do szatni i doprowadzasz do normalnego stanu. Równocześnie szczęśliwy i zawiedziony opuszczasz halę. Nieświadomy biegu wydarzeń kroczysz przed siebie przez ciemne już ulice.
- Zbyszku... - Chyba się przesłyszałeś. To nie może być prawda. Jeszcze godzinę temu uznałbyś to za coś prawidłowego, teraz jednak nie wiesz, jak się zachować. Odwracasz się powoli do tyłu i widzisz jej postać. Brak błysku w oku, brak uśmiechu na twarzy, brak kolorów w stroju. Wyjeżdżała zupełnie inna. - Przepraszam. Powinnam podejść do ciebie po meczu, ale nie potrafiłam, nie chciałam, żeby wszyscy na nas patrzyli.
- Nic się nie stało. - Kłamiesz. Przecież jeszcze godzinę temu wyzywałeś ją w myślach, choć teraz boisz się nawet o tym wspomnieć. - Mogę cię przytulić? - podchodzisz bliżej, wlepiając swoje spojrzenie w jej smutne spojrzenie.
- Przepraszam! - Pada w twoje ramiona z płaczem. Odruchowo przyciągasz ją jeszcze bliżej siebie i kołyszesz jej drobne ciało. - Myślałam, że wyjazd to jedyne rozwiązanie, jednak tak nie było.
- Rozwiązanie czego? - chwytasz ją za ramiona. - Marina, odpowiedz mi!
- Wyjechałam z Piotrem tylko dlatego, żeby spróbować zapomnieć o Tobie, Zbyszku... Był jedynie przykrywką na to, że zakochałam się w kimś innym - cichnie, spuszcza wzrok. Unosisz jej podbródek do góry, zmuszasz do patrzenia prosto w oczy.
- W kim, Skarbie?
- W Tobie, Zbyszku.
I czujesz, jakbyś właśnie sięgnął dłońmi gwiazd, jakbyś poznał czym jest raj, jakbyś uniósł się wysoko nad Ziemię, jakbyś dostał największy w życiu Skarb we własne dłonie i zdał sobie sprawę, że już nigdy go nie opuścisz, nie zostawisz na pastwę złego losu, który niesie wiele niebezpieczeństw, który często będzie chciał spłatać ci figla i odebrać ci twój Skarb. Lecz ty już go nikomu nie oddasz. Nie pozwolisz, by ktokolwiek inny niż ty mógł się nim zajmować, przytulać, prowadzić przez życie, kochać tak mocno, jak kochasz ty. Bo kochasz, przeraźliwie mocno, prawdziwie, inaczej, wyjątkowo, specyficznie, niebiańsko. Kochasz swój własny ideał. Kochasz Ją odzianą jedynie w światło świecy, gdy znajdujecie się w twoim skromnym mieszkaniu, a wasze ciała scalają się w jedność. Jedność, o którą już zawsze będziesz walczył i strzegł. Będziesz stał na straży swojego pragnienia, bo jest nim miłość do Mariny.
~*~
~*~
Tak, Moje Drogie, to jest już koniec.
Zaczynając publikacje tej historii pozwoliłam Wam na to, abyście po jej zakończeniu zlinczowały mnie za wszystko, co się tu wydarzy. W gruncie rzeczy sama już nie wiem, czy na to zasłużyłam. Same zdecydujcie. ;-)
Chciałabym bardzo mocno podziękować Wam wszystkim za to, że byłyście tu, że wspierałyście mnie przy tworzeniu kolejnych rozdziałów tej historii, że zechciałyście w ogóle kiedyś zacząć ją czytać i dotrwałyście razem ze mną do jej końca. Dziękuję każdej z Was z osobna, ale też i ogółowi. W dużej mierze ta historia została napisana dla was. :)
To chyba pierwszy raz, gdy nie płaczę przy publikacji Epilogu, a to chyba nowość, bo zawsze byłam płaczką, jednak jak widzicie robię postępy i mam nadzieje, że już nigdy nie będę płakać, jak będę coś kończyć. No chyba, że całą swoją przygodę z blogami ;-)
To chyba pierwszy raz, gdy nie płaczę przy publikacji Epilogu, a to chyba nowość, bo zawsze byłam płaczką, jednak jak widzicie robię postępy i mam nadzieje, że już nigdy nie będę płakać, jak będę coś kończyć. No chyba, że całą swoją przygodę z blogami ;-)
Na sam koniec pragnę zaprosić na Siatkarską Mode Na Sukces., którą postaram się napisać razem z Moniką ;) Mam nadzieję, że ta zwariowana historia przypadnie Wam do gustu. :D
Całuję,
Dzuzeppe :*
Dzuzeppe :*
Marina stchórzyła wyjeżdżając i to bardzo. Zraniła Bysia i siebie. Ale cieszę się, że są szczęśliwi :D
OdpowiedzUsuńMasz szczęście ;)
OdpowiedzUsuńTen Epilog BARDZO mi się podoba ;)
Może i Marina zraniła Zbyszka wyjazdem ale nie dziwię się jej tchórzostwu. Zakochała się w facecie z którym miała romans i który ostatecznie zostawił ją dla swojej przyszłej żony. A nie mogła przecież znać obecnych uczuć Bartmana....Ale najważniejsze, że zobaczyła swój błąd i wróciła ;)
siedzę i ryczę..
OdpowiedzUsuńwybacz, ale na razie nie jestem w stanie napisać nic sensownego, poza tym, że dziękuję Ci za tego bloga <3
Zbyszek i jego myślenie.
OdpowiedzUsuńPowinien wierzyć, ze Marina przyjdzie! Do ostatniej sekundy! Ale w końcu i tak się o tym przekonał. :)
Cieszę się, że Marina postanowiła wrócić do niego. Bez niej Zbyś nie jest Zbysiem.
Dziękuję ci za tę historię, kochana! :**
W końcu są razem szczęśliwi <3 Zasłużyli na to, bo oboje mieli ciężkie życie. Marina po prostu uciekła, ale na całe szczęście prawdziwe uczucie wygrało ^^ wybacz, ale teraz pójdę trochę popłakać...
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak mi wstyd, że dopiero teraz tu dotarłam...i to przypadkowo jak wiesz...
OdpowiedzUsuńCo ja tu mogę napisać. Zdziwiło mnie zachowanie Mariny.
Naprawdę było mi szkoda Zbyszka jak tak czytałam i w środku czułam smutek. Jak to ja. Nawet płakać mi się zachciało, ale nie mogę teraz ronić łez.
Dobrze, że skończyło się happy endem. Będzie mi ich brakować <3 ^^
Ale jak to? Dlaczego? Czemu już koniec? Przywiązałam się do tej historii... Ale cóż. Wszystko co ma swój początek, musi mieć także i koniec. Taka jest kolej rzeczy, ale przejdźmy do setna. ;)
OdpowiedzUsuńWreszcie będą razem! Już myślałam, że chcesz skazać naszego ZB9.. Pfuuu! ZB11 na wieczną, samotną tułaczkę. Im dalej zagłębiałam się w rozdział to do głowy przychodziły mi coraz to nowe scenariusze, ale zakończyło się wspaniale! Elena razem z Zbyszkiem. Fakt faktem, szkoda mi Diany, ale tak po prostu musiało być. Szkoda, że to już koniec.. :/
Pozdrawiam! ;)
Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się cieszę, że Zbyszek i Marina odnaleźli swoje miejsce życiu. Zajęło im to troszkę czasu, przeżyli w tym czasie wiele cięzkich chwil. Mówią jednak, że co nas nie zabije to nas wzmocni, więc chciałabym wierzyć, że to uczucie zaoowocuje szczśśliwym małżeństwem i gromadką zielonookich dzieciątek:)
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie :3 Skończyłam go wczoraj czytać, lecz zapomniałam tu wpaść :D Mam nadzieję, że mi wybaczysz :) Mimo, iż nie lubię Zbyszka to w tym opowiadaniu jego postać mi się bardzo podobała :) Sporo przeszedł :/ Jak dobrze, że wreszcie będzie szczęśliwy ;) Pozdrawiam i weny na dalsze opowiadania :*
OdpowiedzUsuńJa nie mam za co cię linczować w tym ostatnim rozdziale idealnie jest pokazane co przezywa człowiek który boi się mówić o sowich uczuciach obawiając się odrzucenia. Ile jest wtedy cierpienia, nieprzespanych nocy wątpliwości. Tutaj i tak na wielki plus że Marina postanowiła wrócić, postanowiła przyznać sie do swoich uczuć. Wiele osób tego nie robi zostawiają swoje życie dalszemu biegowi wiecznie rozpamiętując co by było gdyby...
OdpowiedzUsuńLinczować nie będę, ale wiesz dobrze jakie jest moje zdanie :D
OdpowiedzUsuńTak, ja jako jedna nie popieram tej decyzji ;p
Stety, niestety Zbyszek stracił w moich oczach już na początku tej historii, gdy zabawiał się z prostytutką (!), a jego ówczesna dziewczyna niczego nieświadoma przebywała w Polsce. Później nagłe "olśnienie" ślub z Dianą, przyjaźń Diany i Mariny, tylko szkoda, że Diana się nie dowiedziała, że Włoszka była kochanką jej męża... Nie wiem czy wtedy nadal by tak się przyjaźniły...? A najgorsze w tym wszystkim było to kłamstwo, które się za Zbyszkiem ciągnęło. Taka karma. Cierpienie szybko przyszło, bo być może rzeczywiście kochał Dianę, ale był z nią nieszczery. Tym kłamstwem się brzydzę, ale nie mam Ci tego za złe, że tak prowadziłaś historię :) To jest fikcja i mogłaś wymyślać co chciałaś, co mi się bardzo podobało, że nie było sielankowo. Zbyszka mi nie żal :D Ale Ty o tym dobrze wiesz :P Wiesz, że jestem fanką Twojego stylu pisania :*
Do zobaczenia na innych projektach!
Ściskam! :*
Byłam, czytałam i nie żałuję tego :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
W końcu przeczytałam i mi jest wstyd, że dopiero teraz jestem :/ Przepraszam, ale ostatnio mi się nie składa siedzieć na komputerze z własnej i nieprzymuszonej woli...
OdpowiedzUsuńMoje zdanie co do poszczególnych bohaterów zmieniało się przez publikacje kolejnych rozdziałów. Nie pochwalałam tego, że Zbyszek zabawia się we Włoszech z Mariną gdy w Polsce czeka na niego Diana. Byłam zdania, że skoro mógł zdradzić Dianę to powinien ją zostawić i dać jej ułożyć sobie życie. Jednak on do niej wrócił, wzięli ślub i byli szczęśliwi do czasu. Jednak uważam, że mimo wszystko to nie Diana była pisana Zbyszkowi tylko Marina. Także zakończenie mi się podoba ;)
Ściskam i jeszcze raz przepraszam za opóźnienie :*
"Tak, ciąża w wieku 20 lat zmieniła wszystko. Przede wszystkim sprawiła, że zostałam kompletnie sama. Rzucono mnie na głęboką wodę i jedyne co mogłam robić to starać się, żeby nie utonąć. Nie raz życie sprawiało, że zachłysnęłam się wodą. Nie potrafiłam nawet troszkę zbliżyć się do brzegu. Dołujący był fakt, że tak na prawdę nikt tam na mnie nie czekał, bo nie było nikogo komu by na mnie zależało."
OdpowiedzUsuńStartuje z nowym blogiem ;) To był fragment prologu. Jeśli cię zaciekawiłam zajrzyj, oceń nawet jeśli miałyby to być słowa krytyki chętnie je przyjmę ;)
http://only-i-want-is-you.blogspot.com/